Page 113 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 113

i na pewno opowiadała, że nie dostała chleba. Cholerny dzieciak! Będzie
             musiała jej zabronić chodzić do innych. Takie skargi mijały się zresztą z celem,
             bo nikt w domu nie mógł chleba ani podarować, ani pożyczyć.
                Ogonek znowu się posunął, teraz przyszła ich kolej. W środku kobiety nie
             zwracały już na siebie uwagi, zajęte były wyciąganiem słoików i płóciennych
             torebek, które wręczało się obsłudze po drugiej stronie lady. Nie odrywały
             ani na chwilę spojrzenia od wagi, śledziły każdy ruch ekspedientki. Obser-
             wowały pazernie najmniejsze ziarenko, które ekspedientka zabierała i rzucała
             z powrotem do skrzynki, jeśli waga wychylała się za daleko. Nawet leków
             w aptece nie ważono z równą dokładnością. Trochę mąki, nierafinowanego
             cukru, melasy i kawy zbożowej – to było wszystko. Torebki i słoiki wydawały
             się zbyt lekkie, dużo więcej mogłoby się w nich zmieścić.
                Irena, wzdychając ciężko nad mizernością przydziału, lecz jednak szczęśliwa,
             że miała wreszcie w rękach trochę jedzenia, podeszła do innego stoiska, gdzie
             odebrała chleb, a potem ruszyła w drogę powrotną. Nie miała daleko, tylko
             kilka domów dzieliło punkt rozdzielczy od ich kamienicy. Podniecająca myśl,
             że wnet będzie u siebie z jedzeniem, przytłumiła wspomnienia nieprzyjemnej
             kłótni w kolejce. Jeszcze zanim otworzyła drzwi, zapomniała o Klarze Zajdel
             i wszystkich innych sąsiadach.


                                              2

                Roza, ubrana w nie pierwszej czystości nocną koszulę, wybiegła jej na-
             przeciw. W jednej ręce trzymała szmacianą lalkę, drugą zaczęła ciągnąć Irenę
             za palto.
                – Mamusiu, masz jedzenie, masz chleb? – zawołała.
                – Mam, mam, uspokój się.
                – Chcę dostać teraz!
                Irena zdjęła niecierpliwie palto, postawiła torbę na stole i wyciągnęła chleb.
             Ręce jej drżały, czuła, że ślina spływa jej z kącika ust.
                Chleb!
                Znów trzymała w rękach chleb!
                Ciepły, miękki, pachnący chleb, marzyła o nim od kilku dni.
                Żeby tylko się nie poddać – myślała gorączkowo. Dobry Boże, któryś jest
             w niebie, zmiłuj się nade mną i moim dzieckiem. Daj mi siłę, bym mogła się
             oprzeć pokusie, kiedy mam jedzenie w domu.                            113
   108   109   110   111   112   113   114   115   116   117   118