Page 114 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 114

– Chcę chleba!
             – Dobrze, dobrze, Roza, poczekaj chwilkę. Zaraz dostaniesz.
             Ukroiła dwie cienkie kromki, posmarowała je melasą, jedną podała córeczce.
             – Jedz powoli, więcej nie dostaniesz – powiedziała chrypliwym głosem.
           Sama też zaczęła jeść powoli i ostrożnie, próbując długo żuć, zanim łyk
           przełknęła.
             Nagle poczuła skurcz w przełyku, łzy napłynęły jej do oczu, a zęby nie-
           jako same zaczęły wgryzać się w chleb. Chciały chleb rozerwać, rozetrzeć,
           wypełnić nim usta i gardło. Irena nie panowała już nad swoimi szczękami,
           które rozpaczliwie pracowały i żuły, żuły, aż kromka się skończyła. Póki co,
           nie zjadła więcej, niż planowała. Dziennej racji jeszcze nie przekroczyła, ale
           teraz zbliżał się ten najtrudniejszy moment: włożyć chleb do pudła, a potem go
           nie ruszać. Musi wystarczyć na jutro, na pojutrze, na wiele dni, które upłyną,
           zanim przyjdzie czas na następny przydział.
             W międzyczasie Roza też zjadła swój kawałek, a teraz wpychała pełną garść
           cukru do buzi. Irena wyrwała jej torebkę z rąk.
             – Co ty wyprawiasz, Roza! Chcesz zjeść cały cukier, niemądra jesteś. Idź
           do łóżka, natychmiast!
             – Mamusiu, chcę jeszcze chleba.
             Irena usiadła na krześle, nogi jej drżały. Gwałtownym ruchem przyciągnęła
           córeczkę do siebie, uścisnęła ją mocno.
             – Nie można, Roza. Nie można dziś więcej jeść, chleb musi starczyć na
           wiele dni. Jeśli zjesz teraz, nie będzie na potem, rozumiesz to, prawda?
             – Ale taki mały kawałek, taki jak mój paznokieć?
             Irena przymknęła oczy. To prawda, Roza jest rzeczywiście chuda, ale to
           może dlatego, że szybko rośnie? Twarz córeczki była wybiedzona i blada, a ona
           sama wyglądała jak dawniej. Nie myślała o tym przedtem – faktycznie, w od-
           różnieniu od innych, tak bardzo nie schudła. To muszą być jakieś wrodzone
           skłonności. Zawsze była postawna, mocno zbudowana, miała grube kości.
           A ludzie uważali, że zjadała porcje Rozy…
             – Dostanę więcej, mamusiu?
             Pudło z chlebem i słoik z melasą znów wjechały na stół. Irena odkroiła
           dwie nowe, cienkie kromki, ostatnie dzisiaj, jedną dla Rozy, drugą dla siebie.
           Żując, spoglądała głodnym wzrokiem na pudło, widziała, jak dużo chleba już
           ubyło. Wiedziała, że bez trudności mogłyby zjeść wszystko na raz.
             Kiedy Roza usnęła, Irena odstawiła znowu chleb do szafki, zamknęła
    114    ją, a klucz wepchnęła głęboko pod łóżko, do dobrze ukrytego wgłębienia
   109   110   111   112   113   114   115   116   117   118   119