Page 107 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 107

dniami, popatrz, śladu nie ma na moich nogach. Jakub, błagam cię na wszystkie
             świętości, zrób, jak proszę, weź teczkę, idź do Mojsze.
                I kiedy przyszedł pierwszy śnieg, jeszcze z deszczem, ale już zapowiadający
             rychłe nadejście zimy, Jakub wyjął teczkę z kufra i ciężkim krokiem ruszył na
             dół, by zastukać do drzwi starego szewca.


                                              3

                Tej jesieni przydział obejmował nie tylko kartofle, lecz także brukiew, po
             kilka kilogramów na osobę. W sumie nie było tego wiele i Paula postanowiła
             wszystko przynieść sama. Z plecakiem i dwoma torbami, po jednej w każdej
             ręce, szła potem powoli, uginając się pod ciężarem pakunków. Może jednak
             popełniła błąd, kiedy się upierała, że wszystko przydźwiga bez pomocy. Nie
             była jeszcze nawet w połowie drogi do domu, kiedy musiała się zatrzymać.
             Cienkie rzemienie plecaka wrzynały się jej w ramiona, otarły ją porządnie, nie
             mogła znaleźć bezbolesnego miejsca, kiedy próbowała je przesunąć. Gdyby
             odważyła się zdjąć plecak, mogłaby przysiąść na nim i odpocząć, lecz bała się,
             że nie da rady włożyć go znowu na plecy, więc szła powoli dalej. Próbowała
             liczyć kroki, iść do taktu, wytrzymać do najbliższego rogu. To było jednak
             za daleko. Postanowiła stawać często, przy co drugim domu. Na ulicach było
             dużo ludzi, większość odebrała dzisiaj swoje przydziały. Wszyscy szli, jak ona,
             przygnieceni ciężarami, nie mogła więc oczekiwać pomocy. Każdy niósł swoje,
             każdy musiał sam sobie radzić.
                Zbliżała się do obszaru przygranicznego, niedługo trzeba będzie przejść
             obok uzbrojonych strażników stojących po drugiej stronie zasieków, przemknąć
             wzrokiem po twarzach, które dla niej od dawna straciły choćby i ślady ludzkiej
             natury. Te mundury po drugiej stronie drutów kolczastych budziły nie tylko
             strach i grozę. Były symbolem i ucieleśnieniem zła, którego mocy nie podobna
             już pojąć i ogarnąć rozumem.
                Nie da już rady dłużej. Paula zatrzymała się, odstawiła obie torby, zdjęła
             plecak. Jakoś sobie z nim poradzi, w najgorszym razie poprosi jednak kogoś
             o pomoc. Musiała odpocząć, zebrać siły potrzebne na pokonanie przeszkód,
             które czekały na nią za rogiem.
                Brzydziła się i pogardzała swoim uczuciem strachu przed mundurami po
             drugiej stronie granicy. To nie był tylko strach przed karabinami, nawet nie
             przed śmiercią, bo jeśli o nią samą chodziło, śmierć była dla niej pojęciem   107
   102   103   104   105   106   107   108   109   110   111   112