Page 105 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 105

cierpieniem. Wydawało się, że wszystko zaczęło się przed wiekami. A końca nie
             było widać. Czy wojna trwała rzeczywiście tylko dwa lata? Nie dłużej? Czy nie
             ciągnęła się przez całe ich życie? Nikt już nie pamiętał dnia, kiedy się śmiali.
             Ani też dnia, kiedy byli syci i nie próbowali oszukać głodu wodnistą papką.
                Głód towarzyszył im stale, głód i żałoba. Bracia Rubinsztajn i ich matka,
             pozbawieni nadziei na lepszy los na tym świecie, zagłębiali się coraz bardziej
             w modlitewnikach.
                Spojrzenie Ireny Rajzer nie miało już dawnego blasku, kiedy spotykała
             Lejba na schodach. Marzenia o miłości, o mężczyznach – po co jej to? Głodu
             niczym oszukać nie można. Co miałaby z mężczyzny, jeśli jedzenia nie starczało
             ani dla niej, ani dla Rozy? Czy byłoby inaczej, gdyby kogoś miała? Mężczyźni
             chcą dużo jeść, to wiadomo. Słyszała, co się działo u Zajdlów, kiedy głodni
             rzucali się na siebie w napadach nienawiści. A Lejb nie był już tak piękny.
             Miał teraz cienką szyję z grdyką tańczącą na dół i do góry, kiedy przełykał
             ślinę. Irena nie miała mu już nic do powiedzenia, stał się dla niej cieniem.
                Cieniem wydawał się także stary Mojsze. Szary, jeszcze mniejszy i cichszy,
             był prawie niezauważalny wśród uwikłanej w beznadziejną walkę domowej
             wspólnocie. Stał się jakby częścią samego budynku, zatopioną w szarości,
             apatii, bezruchu. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że to właśnie Mojsze
             pozostał sobą bardziej niż ktokolwiek inny. Jak dawniej siadywał na swoim
             drewnianym taborecie, otoczony resztkami przepoconych butów, które
             próbował reperować…
                Otoczeni piękną pogodą ostatnich dni jesieni, Paula i Dawid chodzili
             polami do opuszczonego domu, gdzie chronieni gęstym ogrodem znajdowali
             odosobnienie i zapomnienie. Siedzieli godzinami w milczeniu, patrząc na
             łódzkie kominy, które bezustannie wypluwały z siebie czarny dym. O zmroku
             wracali, ona na Marysińską, on na drugą stronę mostu. W jego towarzystwie
             Paula zapominała o głodzie; żółte gwiazdy i ostre końce drutów kolczastych
             były mniej bolesne, gdy słyszała jego spokojny, ciepły głos. Wiedziała, że to
             ciepło przeznaczone było tylko dla niej.


                                              2

                Dni stawały się powoli coraz krótsze i chłodniejsze. Do zimy było już
             niedaleko, nocami zdarzały się przymrozki. Ogrodzenia, które kiedyś od-
             dzielały podwórka, a także drewniane bramy i płoty – wszystko, co nadawało     105
   100   101   102   103   104   105   106   107   108   109   110