Page 100 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Zenia Larsson - Cienie przy drewnianym moście.
P. 100
– W porządku i nie w porządku. Na teczkę to dobra skóra, dobra jakość, to
widać. Ale na buty? Inną skórę, rozumie pani, używa się na cholewki, a inną
na zelówki. A ta skóra w ogóle nie jest na buty. Ona jest na teczki.
Paula zbladła, trudno jej było ukryć swoje rozczarowanie. Więc Mojsze
nie potrafi sobie z tym poradzić?
– To z tego nie da się zrobić? – spytała niemal błagalnym tonem.
– Niech się pani uspokoi, tego nie powiedziałem. Nie ma nic innego, to
i teczka się nada. Pomyślałem chwilkę, dam radę zrobić z tego parę niezłych
butów. Dla kogo mają być?
– Czy nie sądzi pan, że starczy na buty… dla nas trojga?
Mojsze przymknął oczy zaskoczony. Odłożył teczkę, a po chwili, klepiąc
Paulę po ręce, powiedział z pewną ironią:
– Dla was trojga? Droga panno Lewin, tego się nie da zrobić. Nie jestem
czarodziejem. Mogę uszyć jedną parę, nie więcej.
– Przecież teczka taka duża.
– Duża to ona jest. Coś tam zostanie, starczy może na zelówki. Nie można
powiedzieć, zanim się nie zacznie z tym pracować. Ale na dwie pary nie starczy,
a już na trzy… Trzy to niemożliwe. Mają być dla pani?
– Nie, trzeba zacząć od ojca. Miałam nadzieję, że i dla mamy starczy, ale
jeśli się nie da, to trudno. Kiedy mogą być gotowe?
– Muszę pomyśleć: jest koniec sierpnia. Nie dam rady zacząć wcześniej niż
w połowie września, nie mogę z tym pracować każdego dnia, stary jestem, nie
daję rady. A jeszcze mam pracę w fabryce. No, powiedzmy w październiku,
wcześniej nie mogę obiecać. Ale powiem pani, to będą pierwszorzędne buty.
W moich butach będzie pani ojciec chodził latami. Zawsze tak było, nawet
Janik…
Mojsze zamilkł. Paula czekała, zauważyła, że czas dał się mu ostatnio
mocno we znaki. Miał zmęczone oczy, a na jego twarzy pojawiły się miliony
zmarszczek.
Wydawało się, że chciał jej coś powiedzieć, coś bardzo ważnego, więc choć
spieszno jej było na spotkanie z Dawidem, czekała cierpliwie.
– Wie pani – powiedział szewc po chwili – zanim wyście się tu sprowadzili,
w domu mieszkały dwie małe dziewczynki, bliźniaczki. Kiedy się wyprowadzili,
one nie miały jeszcze dwunastu lat. Znałem je od urodzenia, pamiętam, jak się
uczyły chodzić na naszym podwórku. A potem skakały z kamienia na kamień,
jak mała Roza. Kiedy trochę urosły, wpadały do mnie i patrzyły, jak łatam
100 buty. Siadały na kancie łóżka, tak jak pani teraz, i próbowały mnie oderwać