Page 89 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 89

Herszele zdziwił się nieco tą dziwaczną mową ojca. Udawał jednak, że nic
             się nie stało i pytał dalej:
                 – To dlaczego tatuś się nie złości, jak się śmieją z Abelego?
                 – A na kogo mam się złościć, głuptasie, co? – odpowiedział Josel niemal
             delikatnie. – Teraz wszyscy są przecież na jego poziomie. – I dodał jeszcze:
             – Jeśli chodzi o dzieci i głupków, to u nich śmiech, radość i wiara to faktycznie
             jest jedno i to samo.
                 – A... a tatuś... bo przecież nie jest ani dzieckiem, ani głupkiem, to teraz tak
             czy siak, jest tatuś radosny, chociaż się nie śmieje? – Herszele, już całkiem
             oszołomiony, wlepił oczy w Josela.
                  – Pewnie, że jestem, kapuściana głowo. Po pierwsze, dzisiaj szabas. Po drugie,
             skoro mam takiego wypytywacza jak ty, synu mój, to jest mi zupełnie dobrze.
                 Coś ukłuło Josela w serce. Przyglądał się synowi stęsknionym wzrokiem,
             a potem zwrócił oczy ku reszcie dzieci, które wdrapały się na kolana Abelego
             i wygłupiały się razem z nim. Ich twarze promieniały w ciemnym pokoju, jak ob-
             myte połyskującym światłem szabasowego świecznika na stole. Kiedy zatrzymał
             wzrok na rozpromienionej, opalonej latem twarzy najmłodszego synka z włosami
             o lekko rudawym odcieniu, jego oczy odpowiedziały Joselowi ostrym, porażającym
             blaskiem, że aż go zatkało. Ogarnęła go potężna tęsknota.
                 Mrucząc zmires, Josel wstał i podszedł do okna. Wśród ciemności na zewnątrz
             ujrzał światła w oknach domów po drugiej stronie ulicy. Pozapalane świece na
             stołach. Zobaczył rodziny, z mężem po jednej stronie stołu i żoną po drugiej. „Król
             i królowa...” Sercem szarpnęło uczucie tęsknoty. „Oni, za sugestią Najwyższego,
             udadzą się na osobność z Królową Szabasu, z Szechiną, która tej nocy do nich
             wraca, by mogli się połączyć”. Josel zaczął głośniej i zapamiętale śpiewać zmires,
             żeby uwolnić umysł od smutnych myśli, które już się wokół niego zbierały. Dzisiaj
             był szabas i w sercu Żyda nie było miejsca na rozpacz. Poza tym, czego miałby
             się wstydzić? Jego Marimel przyjdzie do niego jeszcze tej nocy, żeby z nim być.
                Nocą, w łóżku, zanim Josel zasnął, przyszły mu do głowy dziwne, mętne myśli.
             Spędzone w wioskach dwa ostatnie dni ożyły w jego pamięci i nie dawały mu
             zasnąć. Zamyślił się głęboko nad sprawami, które nie pasowały do piątkowo-
             wieczornych okoliczności: o pieniądzach na utrzymanie, o ubraniach, w których
             chodzą jego dzieci. Po chwili, kiedy jego świadomość trochę się już zamgliła,
             zaczęły go dręczyć rozmaite wizje, nad którymi ani nie miał żadnej kontroli, ani
             nie potrafił ich pojąć. Wciągnęły go w coś w rodzaju najgłębszych, piekielnych
             czeluści.
                „Zapewne, żeby przygotować mnie na to, co czeka mnie na tamtym świecie...”
             – pomyślał sobie. „Nie ma wątpliwości, że dla mężczyzny bez żony niebo jest
             zamknięte. Idzie prosto do piekła...”
                 Wyrok piekła wziął na siebie z zimną krwią.
                 Kiedy tylko zasnął, we śnie zaczął trząść się z przerażenia. Wtedy już naprawdę
             był w piekle. Zupełnie jak na jawie, wikłał się w koszmarze. Jego ciało ze strachu   89
   84   85   86   87   88   89   90   91   92   93   94