Page 91 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 91

dzieci. Widział obdrapane ściany, wapno łuszczyło się, a spleśniałe drewno
             lustrowało izbę dziesiątkami ciemnych oczu. Widział walącą się ławkę na wiadra
             z wodą, krzywy kredens z odrobiną zastawy, czarne garnki, brudne łyżki. Czuł
             ból w całym ciele. Z gorzkim posmakiem w ustach i pustką w brzuchu pocieszał
             się: „Chwała Bogu, kolejna noc minęła”.
                 Wtedy ujrzał stół, stojący krzywo na nierównej, glinianej podłodze, i wypalo-
             ną świeczkę w szabasowym lichtarzu. Światło zabłysło mu wtedy w głowie, tak
             jasne, tak promieniste, że sprawiło, iż skoczył na równe nogi. Z zadowoleniem
             klepnął dłońmi o kolana i zawołał do siebie: „Toż to szabas dzisiaj!”.
                 Słowo „szabas”, niczym zaklęcie, zupełnie odmieniło nastrój Josela. Niczego
             już nie pamiętał z minionej nocy. Wszystko, co mu ona przyniosła, było już tylko
             nieprzyjemną, wewnętrzną pustką, którą odgonił teraz słodki, pocieszający spokój.
                 Niebawem obudziły się dzieci. Ożywionym okrzykiem pościągał je z prycz:
             „Dzisiaj szabas!”.
                 Były zadowolone dokładnie tak samo jak on. Ojciec był w domu. Dzisiaj
             będą dokładnie takie, jak inne dzieci na ulicy. Z kawałeczkiem chałki w rękach
             i w podartej bieliźnie podbiegły do okna. Na zewnątrz nastały jesienne, zimne
             dni. Wiatr rozsypywał piasek z drogi i podnosił w powietrze zeschnięte liście, brud
             i tumany kurzu. Już zaczął się pełen zadumy, uroczyście cichy ruch. Za chwilę
             pootwierają się okiennice wszystkich okien na ulicy. Szames  już przeszedł,
                                                                  60
             ale jego głos, wzywający Żydów na sobotnie nabożeństwo, wciąż słychać było
             w uliczkach dzielnicy.
                 Wkrótce na zewnątrz pojawili się dorośli i dzieci, wystrojeni w sobotnie ubra-
             nia. Dzieci Josela zajęły się w pośpiechu ubieraniem. Sam Josel wciągnął swą
             wyblakłą szabasową kapotę i wysłużony sztrajmel, a na ramiona narzucił tałes.
             Chwilę później wszyscy byli na ulicy. Josel trzymał za rękę Herszelego, który niósł
             ojcowski sidur. Za nimi, razem z córkami sąsiadek, szły cztery starsze córki Josela
             i niosły zawinięte w chusteczki niewielkich rozmiarów modlitewniki i tchines  dla
                                                                           61
             kobiet. Na rynku Żydzi i Żydówki pozdrawiali się poufałym, serdecznym szeptem:
             Gut szabes, gut jor... – niosło się w powietrzu razem z szumem spadających
             liści. To nie byli ci sami ludzie ani te same powitania, co przez resztę tygodnia.
             Było wokół nich nadziemskie uniesienie, tak jak wokół cichego rynku, wokół
             milczącego Pociejowa, wokół całego miasteczka. Samo powietrze wydawało się
             inne, ze swoim specjalnym, sobotnim tchnieniem, które pachniało wonnościami
             z innych światów.




             60   Woźny synagogalny w miasteczkach wschodniej Europy wzywał Żydów na poranne modlitwy.
             61   Tchina, tchines – gatunek modlitw, które w jidysz przyjęły głównie formę modlitw kobiecych i doty-
                czyły tradycyjnych obszarów związanych z życiem kobiet i dziewcząt, m.in. pieczenia chały, zapa-
                lania świec szabasowych, cyklu biologicznego kobiety.              91
   86   87   88   89   90   91   92   93   94   95   96