Page 92 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 92

W synagodze chazan popisywał się tym, co potrafił uczynić swoim kanarkowym
           głosem, a żydowska publika cieszyła się jego słodkimi trelami, które przepływały
           przez każde serce jak źródlana woda i obmywały ducha. Josel był tak zanurzony,
           tak upojony szczęściem szabasu, że zatracił zupełnie poczucie czasu i przestrzeni.
              Potem wychodziło się z synagogi do tego odmienionego świata, do Bocianów,
           które nie były Bocianami. Tylko zewnętrzny wygląd miasta, szkielet ulic i zauł-
           ków był ten sam. Teraz, kiedy szło się w kierunku domu na szabasowy posiłek,
           którego przez cały tydzień wyczekiwano, a który zaraz miał zostać podany
           – mimo ściśniętego żołądka, nie spieszyło się. Szło się przyjemnie, godnie,
           miało się czas obejrzeć zmieniający się wokół boski świat. Naprawdę, moż-
           na było po prostu odetchnąć świętością unoszącą się nad dalekimi polami,
           nad lasami, nad górami. Każdy kolor, blask każdego przedmiotu, każdy błysk
           odbity od rzeczywistości był natychmiast uwznioślany pobożnym, zapiera-
           jącym dech w piersiach uduchowieniem. Cisza okolicy była tak przejrzysta,
           tak wszechogarniająca, że można było usłyszeć, choć nie uchem, echa daw-
           nych głosów, które niosły się po chatach, czy nawet własne kroki. Czuło się
           tak lekko, jakby było się zawieszonym w spokojnej, harmonijnej równowadze
           wszechświata.
              Dwie starsze córki Josela pobiegły z koleżankami do piekarza zabrać czulent,
           który przygotowała dla nich Tojba-Krajndl Tukerin. Josel znowu zabrał ze sobą
           do domu na posiłek Abelego Głupka. Kiedy wszyscy siedzieli razem wokół sto-
           łu, a blaszane widelce i łyżki wesoło dzwoniły, usta łapczywie połykały gorący
           japcok, na progu pojawiła się dziewczyna, córeczka Pesi Flejtuchy, niosąc talerz
           przykryty wyhaftowaną serwetą. „Matka przesyła kawałek makaronowego ku-
           gla ” – powiedziała zawstydzona. Z szabasową wstążką luźno podrygującą na
             62
           jej zaplecionych włosach, krok za krokiem, powoli zbliżyła się do stołu i postawiła
           na nim talerz.
              Chwilę później weszła inna dziewczyna, z podobnym talerzem, na którym
           leżało parę miodowych ciasteczek.
              Po jedzeniu Josel podsłuchał, jak Herszele czytał cotygodniowy fragment Tory.
           Żeby go sprawdzić, zadał mu kilka pytań. Tak naprawdę uczył się od Herszelego,
           lepiej niż kiedyś od swojego rebego. Tak było i tak musiało być. Nie przesadzał
           z przepytywaniem. Czekał, aż jako znak boskiego miłosierdzia zstąpi na niego
           szabasowa senność.
              Cały tydzień czekał na tę chwilę. Josel nie miał w zwyczaju zgłębiać i roztrząsać
           problemów wiary. Według niego, objaśnianie i rozwodzeniem się nad tym było
           u Żyda raczej oznaką słabości, zwątpienia niż siły. Josel tego nie potrzebował. Był
           opasany boskimi prawami jak sznurkiem, a wszystko inne wychodziło mu z tego



           62   Kugel – potrawa z makaronem lub ziemniakami o bardzo różnym składzie (w zależności od regionu)
     92      spożywana tradycyjnie w czasie szabasu.
   87   88   89   90   91   92   93   94   95   96   97