Page 75 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 75

– Mówisz tak, bo nie masz zielonego pojęcia, co się wyprawia w Gehennie!
             – Fiszel uniósł pięść, jakby chciał zaatakować Josela. – W ogóle cię to nie prze-
             raża, mój ważniaku?
                – A jeśli tak? – wciąż spokojnie odpowiedział Josel, nic nie robiąc sobie z unie-
             sionej pięści rzeźnika. – Ale moje dzieci nie będą mieć macochy. Nie ma mowy!
                Fiszel doskoczył do progu.
                – Pamiętaj, Josel! – zawołał, wygrażając pięścią przed twarzą Josela. – Wszy-
             scy Żydzi ze sztetla chcą cię ratować, a ty nie pozwalasz!
                – Dziękuję pięknie – mruknął w odpowiedzi Josel – ale poradzę sobie
             sam.
                – Wcale nie dziękujesz!
                – To nie jest sprawą gminy, czy jestem żonaty, czy nie.
                – A właśnie, że jest! Ty jesteś sprawą gminy i gmina jest twoją sprawą, a ten,
             kto jest przeciwko gminie, wcześniej czy później przegrywa, miej to na uwadze!
             – Fiszel powoli opuścił nieco pięść i czekał na progu, czy Josel zdecyduje się
             sprzeciwić jego stanowczemu stanowisku.
                 Ten jednak nie zareagował od razu. W sercu przyznawał Fiszelowi rację. Sam
             też uważał, że każdy Żyd jest członkiem jednego organizmu, który określa się
             mianem Ludu Izraela i nawet jeśli pojedynczy Żyd grzeszy, cały organizm choruje.
             Z drugiej strony jednak nie mógł pozwolić, aby każdy jeden rościł sobie prawo
             radzenia mu, jak ma się prowadzić, co ma robić. Wyparował więc, też grożąc
             pięścią w kierunku Fiszelego:
                – Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy!
                Fiszel zdenerwowany, niezadowolony z siebie i z niepowodzenia swej misji,
             gestem Samsona obiema dłońmi chwycił za framugi i wyciągnął głowę w stronę
             Josela.
                – Wiesz, co ci jeszcze powiem? – zawołał, gotując się. – Ty… ty sam jesteś
             gorszy od macochy dla swoich dzieci! Jesteś zimnym draniem! – I pobiegł do
             swojej jatki.
                 Josel został znieruchomiały z siekierą w dłoni. Ostatnie słowa Fiszelego
             dudniły mu w uszach. Czy rzeźnik miał rację? Może rzeczywiście Josel był zim-
             nym draniem, nie ojcem, a ojczymem dla swych dzieci? Podniósł się ciężko,
             pozwalając, aby kawał wapna spadł mu z umorusanych na biało kolan. Przesunął
             się do progu i z powrotem zajął to miejsce, gdzie stał wcześniej. Na Pociejowie
             kramarki zaczęły zapuszczać kraty na drzwiach swoich sklepów. Sąsiadka Jo-
             sela, Hinda Wdowa, zaczęła pakować swoje pudełka z galanterią. Zwijała wokół
             palca wstążki i tasiemki rozrzucone na środkowej półce jej „witryny”. Obok niej,
             wtulone w spódnicę matki, stały jej dwie dziewczynki. Córka Josela, Fejga, stała
             z boku i przyglądała się.
                – Żadnego utargu już dzisiaj nie będzie, reb Joselu – zawołała do niego Hinda,
             ściągając z palca rolkę czerwonej wstążki. Jej głos brzmiał tak, jakby chciała go
             pocieszyć. Pewnie słyszała krzyki Fiszelego.                          75
   70   71   72   73   74   75   76   77   78   79   80