Page 70 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 70

Josel poczuł się zmęczony gapieniem na Wacława, który wciąż jeszcze stał
           pośrodku rynku jak słup telegraficzny, choć jego brat ze swoją świtą byli już
           obok plebanii. Mgła przesłoniła mu krótkowzroczne oczy. Przez nią dostrzegł
           Fiszelego Rzeźnika wynurzającego się z jatki na rogu Pociejowa i zbliżającego
           się ku niemu. Dostrzegł… ot tak, jak widzi się skrzydło ptaka w ruchu, jak widzi
           się nadchodzącego psa czy kota. Niby się widzi, ale nie zauważa. Kiedy Fiszel
           zatrzymał się na progu obok Josela, ten nadal kiwał się z rękoma założonymi
           na plecach, wsparty o framugę, ze wzrokiem utkwionym w oddali, a myślami
           wędrującymi jeszcze dalej.
              Fiszel uchylił brzeg swojego rzeźnickiego fartucha, upstrzonego ciemniejszymi
           i jaśniejszymi plamami krwi i brudu, i głośno wysmarkał nos, jakby w ten sposób
           chciał obudzić Josela z letargu, a i samemu przewietrzyć głowę. Był on wesołkiem
           i żartownisiem, ale kiedy występował w roli wysłannika, traktował swoją misję
           bardzo poważnie i ta powaga malowała się na jego owalnej, nalanej twarzy aż do
           szpica brody, którą gładził swoją masywną, żylastą dłonią. Nos Fiszelego, teraz
           oczyszczony i poczerwieniały, z nerwowo drżącymi nozdrzami, był wycelowany
           w Josela. Oparł się o przeciwległą framugę, po czym zaczął się kiwać identycznie
           jak sprzedawca wapna.
              – Martwota dzisiaj Josel, co? – Fiszel powoli zagajał „interesującą” rozmowę.
              Stojący naprzeciw Josel nadal kiwał się i nie zareagował nawet drgnięciem
           warg. Cóż mógł odpowiedzieć rzeźnikowi? Czy potrzebował on potwierdzenia, że
           dzień jest do kitu? Fiszelego poirytowało milczenie Josela, ponieważ naprawdę
           w ostatnim czasie szukał sposobności, aby rozmówić się ze swoim przyjacielem
           we własnej sprawie. Chciał go jak brata poprosić o radę. Chodziło o kwestię,
           z którą rzeczywiście nie ważyłby się zwrócić do rodzonego brata i tylko Josel
           mógł mu pomóc. Nawiązanie z nim rozmowy stanowiło jednak ciężki orzech do
           zgryzienia. Czy nie znał go? Tego patentowanego uparciucha, ponuraka i mruka?
           Fiszel zebrał się w sobie i rzucił kolejne pytanie:
              – Ile worków wapna sprzedałeś dziś?
             Z uprzejmości Josel odburknął:
              – Ile sprzedałem, to sprzedałem. – A nawet zapytał: – Chcesz pobielić ściany
           w swoim domu?
             Fiszel podrapał się po karku, jakby się zastanawiał.
              – Bo ja wiem… może… może w następnym roku na Pesach, jak Bóg da.
              – To przyjdź, jak Bóg da, za rok na Pesach mnie przepytywać.
              Otrzymawszy tak nieprzyjemną odpowiedź, Fiszel zagotował się i żachnął,
           zmierzył Josela ostrym spojrzeniem obrażonego reprezentanta społeczności
           i urażonego przyjaciela, ale od razu złagodniał, a mięsiste usta rozciągnęły mu
           się w szerokim uśmiechu wyrażającym skruchę i dalekim od wszelkiej goryczy.
              –  Patrzcie tylko, jak on mi się odcina! A czym ja zawiniłem wobec ciebie, co?
           Tym, że wpadłem tu, aby uciąć sobie z tobą pogawędkę…
     70      Josel natychmiast wypalił:
   65   66   67   68   69   70   71   72   73   74   75