Page 71 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 71

– Wiem, po co do mnie wpadłeś i kto cię przysłał.
                 – Tak, wiesz? To może i mnie oświecisz? – Fiszel wyglądał na niewinnie
             pokrzywdzonego. – Nie mam już prawa przyjść do ciebie tak po prostu? Czy nie
             łączą nas kompletnie żadne wspólne przeżycia?
                Mimo braterskiego tonu Fiszelego Josel nawet nie drgnął i powiedział, co
             czuł:
                – Jeśli mamy tyle wspólnego, to powinieneś wiedzieć tak jak ja, że na to,
             o czym warto rozmawiać, brak słów, a na to, o czym nie warto rozmawiać, każde
             słowo jest zbyteczne.
                 Uśmiech znowu zaigrał na ustach Fiszelego.
                 – Wiem, że – pokręcił głową – można nie zamienić ani słowa z tobą. Co się
             zrobiłeś ni z tego, ni z owego taki niedostępny, co? Wielką fortunę wygrałeś, czy
             co?
                – Boże uchowaj – odpowiedział spokojnie Josel. – Gdybym posiadał pieniądze,
             aby kupić los na loterii, to byłaby dla mnie już wystarczająca fortuna. Nu, tak czy
             inaczej, jeśli chcesz koniecznie mówić, mów.
                 – Pozwalasz mi, że jeśli koniecznie chcę mówić, mam mówić? – Fiszel zaczął
             tracić cierpliwość. – Chciałbym, żebyś mnie wysłuchał i to ze zrozumieniem! –
             przeszedł do frontalnego ataku, ponieważ żartowanie z Joselem było niemożliwe,
             a intymna, przyjacielska rozmowa, na przykład w formie zwierzeń, okazała się
             czystym szaleństwem, ponieważ nawet zwykła, ludzka pogawędka nie kleiła się
             z nim.
                – Gadają w mieście – zaczął mówić i tym razem zadbał, aby jego głos za-
             brzmiał mocno – że całkiem nieładnie spławiłeś reb Menaszela Szadchena.
             O mało mu głowy nie przytrzasnąłeś. – Fiszel zorientował się, że jego ostry ton
             był nie na miejscu. Nie chciał wszczynać z Joselem żadnej kłótni. Powinien go
             uspokoić i przekonać. Zagaił nieco cieplejszym tonem, zabarwionym odrobiną
             pochlebstwa: – Chcesz mi powiedzieć, że z natury jesteś zadziorny? Nie, bracie,
             nie wmówisz mi tego. A więc co? To, co uczyniłeś, jest najlepszym dowodem na
             to, że dostałeś się w łapy sitra-achra. To on, szatan, chce, żeby Żydzi nie żenili
             się, tylko spali z jego demoniczną żoną. To jest najlepsza droga, aby zniewolić
             lud Izraela.
                 Josel obrócił się i schował do swojego sklepiku, złapał siekierę i z wściekło-
             ścią zaczął ciąć bryły wapna, które nawinęły mu się pod rękę. Czyli właściwie
             odgadł. Fiszel Rzeźnik rzeczywiście nie przyszedł do niego jak przyjaciel, aby
             dotrzymać mu towarzystwa i razem lżejszym uczynić ciężar tego długiego dnia.
             To społeczność sztetla znowu podesłała do niego Fiszelego, aby ten zamęczał
             Josela. Zgarnął rozkruszone wapno i zdecydowanie pokręcił głową:
                 – Moje dzieci nie będą mieć macochy, nie ma mowy! – Znowu zaczął rąbać
             kolejną bryłę wapna.
                Widząc, że Josel znów zamachnął się siekierą na kawałek wapna, Fiszel
             pokonał chwilowy strach, który go ogarnął, pozwolił, aby krew odpłynęła z jego   71
   66   67   68   69   70   71   72   73   74   75   76