Page 72 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 72

rozgrzanych, mięsistych policzków, po czym uczynił pół kroku w głąb sklepiku,
           zbliżając się do Josela.
             – Jak mi Bóg miły – położył żylastą dłoń na swej piersi, obleczonej w krwią
           poplamiony fartuch – wiele macoch jest częstokroć lepszymi matkami niż te
           rodzone. – Powiedział to z wielkim przejęciem, mając na myśli siebie samego.
           Ileż to razy w dziecięcych latach modlił się, aby jego jędzowatą mamę zabrała
           nagła śmierć i żeby wówczas miał macochę?
              Josel wyciągnął rękę z siekierą w kierunku Fiszelego:
              – Chodź, obetnę ci ten język, zanim tego typu słowa wypowiedzą twoje usta.
           – Potrząsnął ostrzegawczo siekierą. – Nie życzę moim największym wrogom
           mieć nawet najlepszej macochy zamiast własnej matki.
              – Ja moim też… – przytaknął Fiszel niepewnie i przepraszająco.
              Nie mógł się otrząsnąć z obrazu, jaki niespodziewanie stanął przed jego
           oczyma: zobaczył swoją własną mamę, która robiła mu tak straszne problemy,
           że nawet najgorsza macocha przy niej wydawała się aniołem. Nigdy nie wypo-
           wiedziała do niego jednego miłego słowa, ciągle klęła, katowała go i do tego
           wyzywała okropnymi przezwiskami, gdy tylko przyłapała go na rozmarzeniu się
           na chwilkę. W dzieciństwie Fiszel miał bowiem w zwyczaju ni stąd, ni zowąd za-
           pominać, gdzie się znajduje i widział siebie w środku dzikiego lasu, albo jałowej
           pustyni, toczącego bohaterską walkę z lwem, tygrysem oraz słoniem, w której to
           walce Fiszel miał gołymi rękami pokonać zwierzęta. Wciąż trząsł się ze strachu
           przed matką, bardziej niż przed najgorszą demonicą nawiedzającą go nocami.
           Czasem podejrzewał nawet, że to jego mama jest prawdziwą demonicą i do
           obecnej chwili nie wyzwolił się ani od tej myśli, ani od strachu. Prawda, choć był
           teraz młodym mężczyzną z krwi i kości, rzeźnikiem i bohaterskim strażakiem,
           którego szanowało całe miasteczko, w głębi duszy czuł się pędrakiem i nadal lubił
           zabawiać się w myślach fantazją, jak znęca się nad matką i w końcu ją morduje.
           Oczywiście, wiedział, że grzeszy takimi marzeniami. Żyd musi kochać swoich
           rodziców, kimkolwiek by oni nie byli. On jednak za przyjemność, jaką sprawiały
           mu takie mordercze myśli, gotowy był przyjąć na siebie karę za łamanie bożych
           przykazań.
              – To hak mir kranter niszt ka czajnik!  – głos Josela wyrwał Fiszelego z za-
                                             37
           myślenia. Znowu wziął bryłę wapna i zaczął na nią nacierać siekierą. Był zado-
           wolony z pomysłu, aby tą pracą rozruszać trochę członki. Postanowił, że porąbie
           wszystkie kawałki wapna i dzięki temu nie będzie się tak irytował w czasie tyrady
           Fiszelego.






           37   (jid.) – dosł. To lepiej nie rąb mi czajnika; powiedzenie oznaczające: nie zawracaj mi głowy;
     72      tu w wymowie dialektycznej.
   67   68   69   70   71   72   73   74   75   76   77