Page 62 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 62

Od tego wieczora mieszkańcy jego ulicy udawali obrażonych i Josel miał parę
           tygodni spokoju. Naprawdę jednak ani ulica, ani inni dobrzy Żydzi z miasteczka
           nie poddali się. Szukano jedynie odpowiedniej osoby, która byłaby w stanie
           pokonać dziwaczny upór Josela. Sąsiadom przyszedł na myśl nie kto inny jak
           Fiszel Rzeźnik, komendant żydowskiej straży pożarnej.
             Fiszel był odpowiednim człowiekiem, aby rozmówił się z Joselem. Przede
           wszystkim z Fiszelem trzeba było się liczyć w sztetlu, nie tylko dlatego, że był
           rzeźnikiem, a do tego masywnym, dobrze zbudowanym mężczyzną, z takimi
           muskułami na ramionach, że aż to nie pasowało do Żyda – ale również dla-
           tego, że był on zawziętym strażnikiem porządku i sprawiedliwości. Nie mógł
           przyglądać się bezczynnie żadnej krzywdzie. Tajemnicą poliszynela był fakt, że
           Fiszel podkrada z wagi całe kawałki mięsa swoim bogatym klientom, po to, aby
           biedne Żydówki mogły czasem za darmo wynieść z jego jatki kawałek mięsa dla
           swych dzieci. Poza tym Fiszel był bardzo wesołym człowiekiem i żartownisiem.
           Kobiety wychodziły z jego jatki zaledwie z paroma kośćmi w ręce – ale zawsze
           z uśmiechem na ustach.
             W dodatku Fiszel był bardzo pobożny. Ciągnął młodych pomocników z jatki
           do bejt midraszu i synagogi, a choć był dokładnie jak oni człowiekiem nieuczo-
           nym, potrafiącym się jedynie modlić z siduru, to całe dnie spędzał u rebego, czy
           u szojcheta w domu, i od samego przysłuchiwania się debatom nad świętymi
           tekstami przyswoił sobie język niemal człowieka uczonego i popisywał się tym
           przed każdym, kto chciał go słuchać. Uczeni Żydzi za jego plecami drwili z tego,
           że Fiszel mieszał wersety ze świętych ksiąg, ale też chwalili go za dobre intencje.
             Poza tym Fiszel po prostu lubił ludzi. Był, jak to się mówi, człowiekiem „całe
           miasto na mojej głowie”. Był zżyty z każdym w sztetlu niczym brat i nie tylko
           wiedział, co u kogo gotuje się na obiad, a u kogo nie ma czego ugotować, ale
           posiadał też wiedzę, co kto porabia i to nawet we śnie.
             Fiszel Rzeźnik niemal osobiście znał się ze wszystkimi demonami i złymi
           duchami, które każdej nocy nawiedzały miasteczko, a już szczególnie w środy
           i soboty, kiedy demonica Igeres bas Machles  hulała z osiemnastomiliardową
                                                24
           armią potwornych duchów. Sara-Lea Szojchetowa była specjalistką wykładania
           snów, jednak nie dawała żadnej rady w związku ze złym snem, z którym ktoś
           zwracał się do niej, prosząc o jego zinterpretowanie, jeśli nie skonsultowała tego
           jeszcze z Fiszelem, ponieważ to on w czasie wykonywania swej pracy i we własnych
           snach posiadał zdolność rozpoznawania demonów. Widział jasno, jak plącze się
           sen każdego sąsiada, aby utrudniona była interpretacja. Kiedy Fiszel budził się
           rano i odmówił modlitwę, zanim włożył cokolwiek do ust (nie żeby taki Żyd jak on
           nie miał apetytu), brał się za sny sąsiadów, aby w porę ostrzec kogoś, że szykuje
           się dla niego bardzo skomplikowany sen, ale nie trzeba się tym przejmować. „Żydzi


     62    24   Igeres (Iggeret Agrat), córka Machlesa – w żydowskiej mitologii demonica ułudy i urojeń.
   57   58   59   60   61   62   63   64   65   66   67