Page 57 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 57

cara i jego ludzi, a może Polaków, czy w ogóle gojów? Czy z kurtuazji wiernej bożej
             armii: pobożnych bogaczy, poborców podatkowych, funkcjonariuszy gminnych,
             uczonych w pismach? Jak mógł on wmawiać to takim ludziom jak on, Josel, którzy
             sami musieli się zmagać, nie tylko żeby zarobić na kawałek chleba dla dzieci,
             ale też o chwilę ulgi we własnym sercu. Czy podobnie jak wielu ludzi musiał
             rebe walczyć każdego dnia od nowa z poczuciem bezsilności, ze złością, z furią,
             która zżerała go od wewnątrz? Chyba że ten świątobliwy cadyk znał sztuczkę
             pozbycia się własnego żałosnego człowieczeństwa. A może miał na myśli Jezusa,
             niech jego imię będzie wymazane, który swoją „wielką miłością” spowodował,
             że żydowska krew lała się strumieniami? Najwyższy czas, aby cały ten temat
             miłości wysłać do diabła.
                Obecnie, bardziej niż kiedykolwiek, Josel skłaniał się ku doktrynie Rebego
             z Kocka . Ten cadyk wiedział, że świat nie jest niczym więcej jak kawałkiem
                    14
             materii, a istota ludzka – niczym więcej jak pyłkiem, ziemską nicością. I choćby
             nie wiadomo jak się starał, stawał na głowie, z tych ziemskich ograniczeń nie
             uwolni się, aż do czasu, gdy wyda ostatnie tchnienie. Owszem, Rebe z Kocka
             wierzył też, że jednostki mogą tego dokonać, ale Josel był wobec tego sceptycz-
             ny. Najważniejsze było to, że nauki Kockera wyrażały bliskie Joselemu uczucia:
             zgorzkniałość, złość, smutek i bezsilność. Co prawda, rebe praktykował odosob-
             nienie i miotał na swoich chasydów straszne przekleństwa. Ale była w tym siła,
             siła rozpaczy każdego, kto nie znajduje tego, na co inny, ten, który „zna niebiosa
             jak własną kieszeń”, wskazuje, krzycząc, że jest to właśnie tu.
                No i cóż? Josel, podobnie jak do swojego sklepiku, tak też nie pasował do
             żadnego sztibla. Szczególnie po śmierci Marimel. Powtarzał chasydzkie zachowa-
             nia, ale całkiem nie po chasydzku: niezobowiązująco, bez zaangażowania – tylko
             zimno, mechanicznie, jak dorosły naśladujący dziecięcą zabawę. Codzienne życie
             sztibla nie pociągało go. Był odludkiem, nie dlatego, że tak chciał, ale dlatego,
             że taką miał naturę. Mógł egzystować sam. Trzymał się jednak żelaznej zasady,
             że Żyd musi posiadać nie tylko swój sztub , ale również sztibl.
                                                15
                W ogóle Josel Obed do wielu rzeczy nie pasował, włączając w to jego zdrobniałe
             imię, jakim często go nazywano: Josele. Do jego wzrostu, postawy, ostentacyjnego
             braku sympatyczności – imię to pasowało jak niemowlęcy kaftanik na olbrzyma.
             A jednak nikt nie wpadł na pomysł, sam Josel oczywiście też nie, aby sprzeciwić
             się tradycji zdrabniania imion i nazywania wszystkiego co popadnie formami
             spieszczonymi, bo tak czyniono w sztetlu od dawien dawna.



             14   Kocker Rebe (1787-1859) – Menachem Mendel Morgenstern – założył w 1829 r. ośrodek życia
                chasydzkiego w Kocku, dziesięć lat później doznał iluminacji i zamknął się w beit ha-midraszu
                przy synagodze, gdzie modlił się w odosobnieniu. Jego historię opisała Hanna Krall w reportażu
                „Narożny dom z wieżyczką”.

             15   Sztub – mieszkanie, dom, izba.                                   57
   52   53   54   55   56   57   58   59   60   61   62