Page 59 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 59
2
Pewnego wieczoru Josel wyszedł z synagogi ramię w ramię z dwoma wielkimi, na
miarę miasteczka, bogaczami: arendarzem i handlarzem drewnem. Tych dwóch
czcigodnych Żydów każdemu ze zgromadzonych wokół nich ludzi podawało rękę,
albo raczej opuszki swych palców. Również Joselemu. Rzucali parę oszczęd-
nych słów każdemu, po czym szybko oddalali się w kierunku swych ceglanych
kamienic na rynku.
Josel wbijał wzrok w plecy obu bogaczy. W swoich czystych, dobrze skrojo-
nych okryciach, uszytych ze świetnych materiałów, z jedwabnymi pasami wokół
bioder, w nieskazitelnie białych skarpetkach, bez najmniejszej plamki błota,
w wyglancowanych trzewikach, wyglądali w tym zwykłym dniu bardziej eleganc-
ko i wyjątkowo ubrani niż pozostali Żydzi w czasie szabasu czy innego święta.
Jak długo Josel patrzył na tych dwóch bogaczy w synagodze, siedzących na
swych honorowych miejscach przy ścianie wschodniej, blisko aron ha-kodesz, nie
zwracał uwagi na ich prezencję. Czy ich tałesy zarzucone na ramiona nie wyglądały
dokładnie tak samo jak pozostałych modlących się Żydów, czyż nie wtapiali się
bratersko w społeczność Izraela? Na ulicy jednak, kiedy ci dwaj oddalili się od
tłumu, stali się odrębną całostką, światem samym w sobie, ale w inny sposób
niż Josele. On bowiem żył jednak w społeczności, stanowił jej część, dzielił jej
radości i cierpienia, a oni wzbudzali w nim gorycz i złość.
Stał się jeszcze bardziej poirytowany, kiedy zauważył, jak ci szanowni ludzie
podają rękę dwóm innym osobom, które zbliżyły się spacerowym krokiem i za-
trzymały się przy nich. To były postaci, których całe Bociany unikały. Jeden z nich
był łysym pisarzem: gospodinem Henrykiem Fajferem, którego w miasteczku
nazywano „Dyniasta głowa”. Ubierał się on po wielkomiejsku, w koszule ze sztyw-
nym kołnierzykiem i nosił krawat. Jego pisanina sprowadzała się do prowadzenia
ksiąg dziedzicowi, podpisywania wszelkiego rodzaju kontraktów i sporządzania
rocznych rozliczeń dla młynarza, arendarza oraz handlarza drewnem, a dwa razy
w tygodniu, między drugą a trzecią godziną, pisał dla miejscowych Żydów podania
po rosyjsku. Był niewierzący i nie robił z tego żadnej tajemnicy. Przeciwnie, tak się
zachowywał, jakby chciał celowo rzucać się w oczy ze swoim antysemityzmem.
Społeczność żydowska rzeczywiście nie utrzymywała z nim kontaktów, poza
tymi przypadkami, kiedy trzeba było się do niego udać po podanie.
Druga osoba była jeszcze gorsza od pisarza. To był zaciekły maskil Szmulik
17
Felczer – fryzjer zajmujący się felczerstwem, który na swoim domu obok zakładu
fryzjerskiego powiesił szyld: „Samuel Besterman, felczer”. Miał żonę, położną,
która nie nosiła peruki. Szmulik był groźniejszy od Henryka Fajfera, bo on był
„swój”, wywodził się z bocianieckiej biedoty, z każdym za pan brat i nie było
17 Maskil – zwolennik Haskali, żydowskiego oświecenia, popierający asymilację Żydów. 59