Page 58 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 58

Poza tym, kiedy sąsiedzi pomstowali na Joselego, a to nie tak rzadko się
           zdarzało, że zachowuje się dziwacznie – kręcili głowami, wznosili ręce ku niebu
           i wołali: Oj, iz dos a Josele, er zol undz lebn un gezunt zajn! – wówczas zdrob-
                                                            16
           nienie pasowało jak ulał.
             Tak, wygląd Josel posiadał naprawdę majestatyczny. Był wysokim, krępym
           osiłkiem, o dostojnym obliczu, rudawych brwiach i gęstej rudo-blond brodzie.
           Swoim chodem, małomównością, stylem życia wewnątrz społeczności, przy zacho-
           waniu dystansu wobec niej, sprawiał wrażenie, jakby ktoś wyjął go z Pięcioksięgu
           i przeniósł tutaj – na błotniste uliczki Bocianów. Jakby przechodził próbę: musiał
           zmagać się z nic nieznaczącymi drobiazgami życia i choć nie wyglądał groteskowo
           w swych czynnościach – pozostawał człowiekiem budzącym respekt, a może
           nawet bardziej: przestrach.
             Josel z łatwością mógł zakłopotać innych, często samym swym spojrzeniem,
           które było ostre, surowe, mogące przeniknąć człowieka na wylot, prawdopodobnie
           dlatego, że siła, jaką emanowało jego ciało, znajdowała ujście też w oczach. Żeby
           lepiej widzieć, musiał je silnie wytężać, podnosząc brwi i marszcząc czoło. Ale
           w tym napiętym spojrzeniu chorych oczu była iskra smutnej, mądrej rezygnacji,
           bez krzty łagodności, jakby oczami zwracał się do każdego: „Po co zamartwiasz się
           błahymi sprawami, jeśli zamartwianie się nawet rzeczami istotnymi nie pomoże?”.
             Sąsiedzi na jego ulicy, czy ci z Pociejowa, nie wiedzieli za bardzo, jak z nim
           postępować. Mieli dla niego szacunek, doceniali jego mądrość, pobożność oraz
           uczciwość. Często zwracano się do niego z prośbą o rozstrzygnięcie problema-
           tycznych spraw. Z drugiej strony jednak zasłużył sobie, aby patrzono na niego
           z wielką pogardą, ponieważ był on, Boże uchowaj, wielkim biedakiem, a do tego
           nieudacznikiem. „Jeśli Josel zająłby się handlem świecami – żartowali między
           sobą sąsiedzi – słońce przestałoby zachodzić”. Na dodatek Josel był mrukiem,
           inaczej niż pozostali sąsiedzi, nigdy nie wdawał się w pogawędki. Takie zacho-
           wanie pasowałoby bardziej do jakiegoś zamożnego człowieka, bogacza albo
           wielkiego uczonego, a u osób pokroju Joselego wyglądało po prostu komicznie.
             A jednak nie śmiano się z niego, nawet za jego plecami. Czepiano się go
           i pozwalano sobie na pretensje wobec niego jedynie wtedy, gdy sam się o to
           prosił. Nic tym jednak nie można było wskórać, ponieważ Josel nie tylko unosił
           się honorem, ale był też zatwardziałym uparciuchem. A jednak niewielkie mie-
           szanie się w sprawy Joselego dawało spokój sumieniu, można było sobie rzec:
           nie przyglądamy się obojętnie, zrobiliśmy, co w naszej mocy.






     58    16   (jid.) – Oj, to jest właśnie Josele, niech nam żyje i zdrów będzie.
   53   54   55   56   57   58   59   60   61   62   63