Page 54 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 54
Pisma pozostała. Nie może jednak wysłać kogoś, aby ustalić, gdzie się pali. Oni byli
starsi, a poza tym ze względu na swoje modły ważniejsi niż on – prostak i nieuk.
Sam wybiegł więc na dwór. Była strasznie mroźna noc. „Dzięki Ci, Boże, za
zimno!” – wyszeptał Josel do siebie.
Sąsiedzi nie czekali na cud. Miasteczkowe dzieci poowijane, opatulone stertą
szmat, chust, szali, stłoczone, w przerażeniu tuliły się jedno do drugiego i wy-
dzierały ogłuszającym płaczem i piskiem. Mężczyźni oraz zawodzące, biadające
kobiety – wszyscy wyrzucali toboły z pościelą, z naczyniami, różnymi gratami;
przez otwarte drzwi i okna wynoszono na zewnątrz stoły, łóżka i inne meble.
Kiedy Josel mijał chałupę Brońci Płaczki, zauważył swoje dzieci pośród gromadki
dzieciarni Brońci. Jeden problem mniej. Teraz zaczął się spieszyć. Języki ognia
były coraz bliżej niego. Sięgały nieba niczym żółte łapy z czerwonymi pazurami.
Jakby chciały wydrapać gwiazdy z klarownej, granatowej głębi nad ich głowami.
Minął rynek, który roił się od podekscytowanych, spieszących się cieni.
Powietrze drżało od krzyków i lamentów. A oto była ulica, gdzie znajdował się
klasztor, tutaj ogień buszował z całą swoją przerażającą, krwistą potęgą. Lu-
dzie wraz z dziećmi, z tobołami, torbami uciekali stąd. Czarno-czerwone cienie
kręciły się obok. Ruszające się, poplątane kontury. Inni ludzie przepychali się
w odwrotnym kierunku niż napierający tłum, aby dostać się do tych, którzy gasili
pożar, i jakkolwiek ich wesprzeć. Wozy z beczkami wody, zarówno te żydowskie,
jak i gojskie brygady strażackie zastawiły Joselemu drogę.
Ze wszystkich stron słychać było krzyki: „Wody! Wody!”, mieszały się one
z głośnym trzaskiem, stękiem walącego się przepalonego dachu i belek, które
wyglądały jak pochodnie. Szajgece i chłopcy z bejt midraszu spieszyli z pustymi
10
wiadrami do najbliższych pomp i studni.
Nie było jeszcze takiego pożaru w miasteczku, przy którym nie byłoby Josela
Obeda. Dobrze wiedział, jak płomienie rozprzestrzeniają się. I teraz od razu po-
trafił ocenić sytuację. Chałupa Mańki spaliła się do cna, obecnie strażacy starali
się ochronić sąsiednie domy, polewając je wodą. Jednak, aby się upewnić, Josel
zaczął się przedzierać do Fiszelego Rzeźnika, żydowskiego komendanta straży.
Twarz miał czerwoną od płomieni, lśniącą od potu, umazaną sadzą i błotem.
Trzymał wąż gaśniczy i komenderował swoimi ludźmi tonem rozkazującym, który
wydawał się jednak być podszyty przyjemnością.
– Jak sytuacja? – zawołał Josel do niego.
– Ulica uratowana! – krzyknął Fiszel w odpowiedzi. Josel odetchnął z ulgą.
Teraz będzie musiał w końcu na moment odsapnąć, złapać oddech. Fiszel z wężem
w dłoni przecisnął się bliżej do niego. – Niech cholera porwie Wacława, o mało
nie został przygnieciony przez gzyms – krzyczał Fiszel swoim donośnym głosem.
10 Szajgec – nieżydowski chłopiec, określenie obciążone pejoratywnym zabarwieniem, ale także sze-
54 rzej: urwis, łobuziak.