Page 408 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 408

– Ja nie żebrzę. Oni będą żebrać, a ja sobie wezmę.
             – Ukradniesz?
             – Co!? – krzyknęła obrażona. – Czy wiesz, że jestem córką Joselego Obeda?
             – Jasne, że wiem.
             – To o czym mówisz?
             – Bo nie rozumiem, co masz na myśli, mówiąc „wezmę”.
             – A co tu do rozumienia? – stała się naprawdę na niego zła. – Mówię prze-
           cież o jedzeniu. Wziąć kawałek chleba czy złapać jednego kartofla to nie znaczy
           kraść. Ukraść to zabrać komuś pieniądze. Rozumiesz już? – przygryzła wargę
           i więcej się do niego nie odezwała.
             On również zamilkł i zamyślony szedł w pewnej odległości obok niej.
             Zadumał się. Co się z nim działo? Dlaczego postanowienie tej obcej dziew-
           czyny tak go zraniło? Faktem jest, że kiedy przeczytał Ahawat Cijon i gdy ujrzał
           Binele siedzącą na Błękitnej Górze w wianuszku chabrów na rudej głowie,
           przyszła mu na myśl Tamar, bohaterka powieści, Błękitna Góra wydała mu się
           Górami Judzkimi, a cały świat dookoła zamienił się w jego oczach w świat z Pię-
           cioksięgu. Ale przecież ledwo znał tę dziewczynę z krwi i kości, w poplamionym
           kaftanie i rozpadających się bucikach na nogach, która szła obok niego. Stała
           mu się bardzo bliska, choć sam nie wiedział dlaczego. Bardzo chciał ją odwieść
           od zamiaru wyjazdu. Przemógł się, odwrócił głowę i spojrzał na nią poważnym
           wzrokiem.
             – To znaczy, że naprawdę chcesz opuścić Bociany?
             To było bardzo ważne pytanie! Binele zdumiała się. Jak on mógł o to pytać
           po tym wszystkim, co mu nakładła do głowy.
             – A co myślisz? – spojrzała na niego z pogardą. – Mam jakiś wybór?
             – Masz przecież dobre miejsce u Arendarzowej.
             – Na wszystkich moich wrogów!
             – O co chodzi?
             – Opływa w luksusy, a kiedy przychodzę pomagać kucharce w przygotowaniach
           do szabasu, wylicza każdy kęs świeżego chleba, który sobie wezmę, oby jej tak
           wszystkie zęby wypadły! Zapowiedziała mi, że mogę jeść tylko stary chleb. Ale
           kawałek świeżego chleba smakuje mi nawet lepiej niż kawałek świeżej chały czy
           ciasta kruchego, nawet lepiej niż biszkopt. Tak pachnie... A jeśli ona złapie mnie
           na tym, to za karę nie pozwala mi w piątek wieczorem wziąć dwóch kostek cukru
           do herbaty, tylko jedną. Liczy każdą kostkę. Jej mąż rozdaje największe jałmużny
           w mieście, a ona w domu liczy kostki cukru, aby służące nie mogły, broń Boże,
           niczego ukraść. Czy ty to rozumiesz?
             Zamyślił się, a jej przyszło do głowy, że może pyta ją o to wszystko, bo nie
           chce, aby wyjechała. Chce, aby dalej przychodziła na Błękitną Górę i do młyna.
           Ale zaraz porzuciła tę myśl. Dlaczego miałoby mu zależeć na tym, czy ona wyje-
           dzie, czy też nie? I w tym właśnie momencie, jakby na potwierdzenie, usłyszała
    408    jego głos:
   403   404   405   406   407   408   409   410   411   412   413