Page 412 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 412
6
Wtorek, dzień targowy. Do miasteczka przyjechała karuzela, a kuglarze rozstawili
namioty zaraz za kościołem.
Binele już cały tydzień pracowała u arendarzowej i teraz ledwo mogła się
doczekać, kiedy zakończy dzień pracy i będzie mogła pobiec w ten radosny
tłum dzieci i dorosłych, aby zobaczyć cuda niewidy. Dzisiaj chętnie podjęła się
umycia okien w sypialni gospodyni. Stąd, z góry, mogła słuchać skrzypiącej
muzyki katarynki i okrzyków osób jeżdżących na karuzeli, a także obserwować,
jak wznoszą się na rozbujanych siodełkach w powietrze.
Na zewnątrz było zimno. Ostry wiatr szalał na dachach, przewracał suche, luźne
siano i miotał nim wraz z kurzem w kierunku tłumu, który zebrał się na rynku.
Wiatr rozplótł warkocze Binele, więc jej rude włosy powiewały teraz z otwartego
okna splątanymi pasmami.
Jej dłoń zatrzymała się na szybie. Dostrzegła Jankewa, który przeciskał się
przez tłum chłopów i Żydów, pomiędzy wozami, końmi i bydłem, budami z zie-
leniną i nabiałem. Jego kręcone, długie pejsy chwiały się na wietrze. Śpieszył
się – chyba na karuzelę. Binele zapragnęła sfrunąć do niego z okna, tak po
prostu, i iść z nim – w wyobraźni zobaczyła, jak się unosi w powietrzu razem
z chłopcem i... leci.
Podszedł bliżej. Chyba ją dostrzegł, bo uniósł twarz w jej kierunku. Zatrzymał
się na dole przy ścianie i zawołał:
– Przyjdź do młyna wieczorem!
I zaraz zaczął się przepychać z powrotem.
Do młyna? Musiałaby zgłupieć, żeby dzisiaj na wieczór iść do młyna. Przecież
nigdy w życiu jeszcze nie widziała karuzeli! Rzuciła szmatę, wytarła mokre ręce
o sukienkę i zeskoczyła z krzesełka. Szybko zbiegła w dół po schodach i już
po chwili leciała podniecona, przepychając się przez tłum na rynku. Z włosami
rozwianymi na wszystkie strony dobiegła do szerokiej alei topolowej i zaczęła
gonić Jankewa. Wkrótce znalazła się obok niego. Ich spojrzenia się splotły,
trwożliwie, niepewnie.
– Nie przyjdę dzisiaj do młyna! – wysapała, zgarniając z twarzy pasma włosów.
Zanim zdążyła mu wyjaśnić, dlaczego nie przyjdzie dzisiaj do młyna, wtrącił:
– W karczmie zatrzymał się z żoną i dzieckiem łódzki handlarz mąką. Żona
mu zachorowała, więc przyszedł zapytać Długiej Cyreli, czy nie zna kogoś,
kto zechciałby pojechać razem z nimi do Łodzi. Jeśli potrafisz obchodzić się
z niemowlęciem... i będziesz potrafiła pomóc w podróży... to oni ciebie... – przerwał,
lecz po chwili dokończył zachrypniętym głosem – to zabiorą cię swoją budą. Ale…
– westchnął głęboko – mówią, że nadchodzi wojna. Łódzcy Żydzi kupują mąkę
na zapas. – Spojrzał na nią smutnym, choć zarazem uśmiechniętym wzrokiem.
– Naprawdę pojedziesz?
412 Wyraźnie słyszała żal w jego głosie, a mimo to wykrzyknęła gniewnie: