Page 411 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 411

dla mnie świat w Bocianach stał się za ciasny, zaczęłam się zastanawiać nad
             wyjazdem do Łodzi. Ale dokąd może uciec Bóg?
                – Ucieka w siebie.
                – Dokąd? – nie dosłyszała, ponieważ mocno zagrzmiało.
                – W siebie.
                Znowu nie pojęła i wydało się jej, że źle usłyszała. Więc zbliżyła się do niego
             o krok.
                – Czemu stoisz tak daleko? Boisz się, że cię ugryzę?
                – Przecież jesteś kobietą.
                – Co ty mówisz? – Kolejne grzmoty przetoczyły się po niebie, a Binele za-
             pragnęła je przekrzyczeć. Zaczęła więc głośno śpiewać: – Szpil, klezmer, szpil!
             S’zol citern der dil! 8
                – Ciiii... – prosząco machnął ręką w jej kierunku. – Głos kobiety jest rzeczą
             intymną… – Dziewczyna przerwała śpiewanie, aby dosłyszeć, czego on chce od
             niej, na co chłopak zawołał głośniej: – Mężczyzna nie może słuchać, jak kobieta
             śpiewa!
                – Nie śpiewałam, krzyczałam! – zaśmiała się.
                Zorientowawszy się, że zbliżyła się do niego o kolejny krok, wyciągnął rękę,
             aby ją powstrzymać:
                – Nie powinniśmy stać nawet tak blisko. To grzech.
                – Nie boję się żadnego grzechu! – zapewniła go. Nie rozumiała, co się z nią
             dzieje. Jeśli kazałby jej popełnić grzech – chętnie by go popełniła... Miała ochotę
             oddać mu wszystko, co posiada, odkryć przed nim duszę... wszystkie sekrety. Ale
             najbardziej tęskniła za dotykiem jego dłoni. – Jeśli chcesz – zawołała – rozbiorę
             się przed tobą... Będę naga, jak wówczas, gdy urodziła mnie matka... Jeśli chcesz...
                – Zwariowałaś! – krzyknął przerażony. – Ani się waż!
                W odpowiedzi ona podskoczyła i już stała tuż obok niego.
                – No, niech mnie Bóg ukarze, tu, na miejscu! – Wyzywająco zwróciła wilgotną
             twarz w kierunku nieba i chwyciła Jaknewa za ręce. Jeszcze raz musiała poczuć
             ten dotyk. Smak splątanych palców. Gorące i mokre dotknięcie. Jankew czuł, że
             musi wyswobodzić swoje ręce z jej dłoni, ale nie mógł, nie chciał. Trzymała go
             mocno, jakby naprawdę była silniejsza od niego.
                – Niech mnie Bóg ukarze, tu, na miejscu! – Jankew powtórzył jej słowa i po-
             czuł, że błyskawica przenika jego ciało – ich ciała – i stapia w jedno.
                Stali tak przytuleni, ze splecionymi dłońmi, oparci o ścianę drewnianej staj-
             ni. W ich sercach skomlały przerażone psy i rżały konie. Grzmiało i błyskało.
             Wewnątrz, w ich sercach, Rebojne szel Ojlem nie mógł znaleźć sobie miejsca.





             8    (jid.) – Graj, klezmerze, graj! Niechaj zadrży podłoga!          411
   406   407   408   409   410   411   412   413   414   415   416