Page 406 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 406

nią. – Mama jest sama z siostrami... Brat z rodziną. Może powinienem wstąpić
           do... do samoobrony, chociaż niewiele zrobili. To się wydarzyło tak niespodzie-
           wanie. Sądzę, że każdy sam musi się przygotować. A tymczasem ja tu sobie
           siedzę...
             Gwałtownie poruszyła głową. Nie chciała rozmawiać o tamtym dniu.
             – Gdy przyjdę jutro, przyniosę ci pozdrowienia od twojej mamy! – krzyknęła,
           podniosła się i zaczęła zbiegać na dół w chabrowym wianku na włosach.
             Za drugim razem, kiedy przyszła, Jankew zdobył się na odwagę i zapytał reb
           Fajwela Młynarza, czy może jej pokazać, jak pracuje młyn.
             Reb Fajwel był w dobrym nastroju, więc bratersko szturchnął Jankewa łokciem.
             – Co się tak zarumieniłeś jak burak, ha? Oczywiście, jeśli mnie podoba się
           Josel, to przecież tobie może podobać się jego córka. No, co stoisz jak gliniany
           golem? Zawołaj ją i po sprawie!
             Jankew zaprowadził Binele do młyna. Reb Fajwel i parobcy udawali, że tego
           nie widzą, a on udawał, że nie dostrzega ich ukradkiem rzucanych spojrzeń.
           Pokazywał dziewczynie, w jaki sposób kamienie młyńskie są połączone z osią,
           która spaja skrzydła na zewnątrz. Wyjaśniał, w jaki sposób skrzydła obracają
           kamieniami młyńskimi, pokazywał, jak wygląda mąka żytnia, a jak pszeniczna.
           Wyszedłszy z powrotem na zewnątrz, Binele zadarła głowę ku skrzypiącym
           skrzydłom wiatraka i wsłuchała się w szelest materiału żaglowego na ich obra-
           mowaniu. Młyn wydawał dobre, przyjemne dźwięki, a boży świat zdawał się być
           pełen czarów. I pełen czaru był również ten chłopak, Jankew, który często mówił
           wielkie niedorzeczności, a przecież wiedział o rzeczach, o których ona nie miała
           najmniejszego pojęcia.
             Nie wstydziła się i pytała go o tę czy inną kwestię. Zwracał się do niej, jakby
           była w wieku łobuza Abraszki. Lecz tym razem nie przeszkadzało jej to. Chciała
           dobrze wszystko zrozumieć.
             – Mogę się założyć, że na całym świecie nie ma drugiego takiego młyna! –
           zawołała pełna zachwytu.
             Zgodził się z nią:
             – Masz rację, wszystkie młyny w okolicy są młynami wodnymi. Ich właści-
           ciele wykorzystują dopływy Wisły. To dużo bardziej praktyczne – rzucił uczonym
           słowem, którego nauczył się od reb Fajwela i jego żony.
             Mówił o rzeczach zbyt dla niej trudnych. Przede wszystkim Binele nie wie-
           działa, co ma na myśli, mówiąc słowo „Wisła” (jid. Wajsl). Wiedziała o dwóch
           rodzajach białek (jid. wajsl): jedno to białko jaja, a drugie – białko oka. Gdy ktoś
           był sprytnym złodziejem, mówiono o nim: Er kon baj dir cuganewen di wajslen
           fun di ojgn . W jaki więc sposób takie białka mogły mieć swoje rzeczne dopływy
                   7
           i przyczyniać się do pracy młyna? I w jaki sposób pracował młyn wodny? Też miał


    406    7     (jid.) – Ten to ci nawet białka z oczu ukradnie.
   401   402   403   404   405   406   407   408   409   410   411