Page 413 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 413

– Naprawdę pojadę!
                – Nie przeszkadza ci, że ma wybuchnąć wojna?
                Poczuła, że serce podchodzi jej do gardła. Jakie to dziwne, że akurat dzisiaj,
             kiedy najmniej chciało się jej wyjeżdżać, te informacje przyniósł jej... nie kto inny,
             tylko właśnie on, Jankew.
                – A co mi wojna szkodzi? – zarzuciła rozpuszczone włosy do tyłu, jakby chcąc
             dodać sobie odwagi. – Czy ja żołnierz? – Zdecydowanym ruchem złapała go za
             rękaw. – Chodź ze mną do karczmy, do sprzedawcy mąki!
                Poszedł z nią do karczmy. Żona kupca źle wyglądała. Handlarz o nic Binele
             nie pytał i tylko zapewnił, że łatwo jej będzie wrócić do Bocianów, bo łódzcy
             Żydzi tłumnie jeżdżą do małych miasteczek, aby kupować jedzenie na zapas.
             W końcu rzekł do niej:
                – Ślicznie dziękuję za przysługę. – Łódzcy Żydzi byli chyba przesadnie
             grzecznymi ludźmi.
                Wyszedłszy z karczmy, Binele musiała ochłodzić rozpalone policzki odrobiną
             wody z pompy. Długo patrzyła na smutne, miodowe oczy Jankewa, nie zdając
             sobie sprawy, że się w nie wpatruje. Serce wciąż jej mocno biło, coś uwierało ją
             w gardle. Mechanicznie splatała i rozplatała warkocze.
                Jankew także był zamyślony.
                – Wracasz do Bocianów, aby się pożegnać? – zapytał niezdarnie.
                – Zwariowałeś? – zawołała. – Ojciec by mnie zamknął w piwnicy!
                – Nie weźmiesz swoich rzeczy?
                – Jakich rzeczy?
                – Pojedziesz tak, jak stoisz?
                – No i co? Oczywiście, że tak, jak stoję. – Pomyślawszy chwilę, dodała: – Parę
             godzin po tym, kiedy wyjadę... czy może jutro... zajrzyj do sklepiku mojego ojca
             i powiedz mu, że kazałam ci przekazać, aby on... aby był zdrowy, a także aby
             zdrowi byli wszyscy: siostry, dzieci i ich mężowie.
                – Naprawdę już jedziesz?
                – Tak, już. Sprzedawca mąki czeka jeszcze na kogoś. A... kiedy przyjedziesz
             do Łodzi, poszukasz mnie?
                – Oczywiście, tak! – krzyknął z tęsknotą, która znowu do niego wróciła, choć
             dziewczyna jeszcze stała koło niego. Wyjął z kieszeni kilka kopiejek i wetknął jej
             do ręki. – Weź tę resztę pieniędzy.
                – Mam jeszcze tę przedziurawioną monetę dwukopiejkową, którą od ciebie
             wygrałam! – rzekła, po czym, sięgnąwszy za pazuchę, wyjęła szmatkę, rozwinęła
             ją na dłoni i pokazała monetę.
                Jankew tak długo patrzył w ślad za budą sprzedawcy mąki, w której siedziała
             Binele, aż zniknęła mu z oczu.
                – Tak bardzo cię kocham... – szepnął w pustkę szerokiej alei topolowej – że
             aż boli... – Po czym, kierując się ku Błękitnej Górze, dodał: – Poszukam cię...
             A nawet, jak cię tam nie znajdę... to będę cię szukał przez całe moje życie.  413
   408   409   410   411   412   413   414   415   416   417   418