Page 396 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 396

nigdy nie podarowałeś mi łatwego rozwiązania. Spoglądam na krzyż, który zwisa
           z jego szyi, posrebrzony kawałek drewna, znak jego nienawiści do nas, i nie czuję
           obrzydzenia. Wcale. Mam tylko jedno życzenie, nic więcej – chciałbym spokojnie
           pokonać drogę aż do tamtego miejsca... Nic więcej.
             Josel nie odczuwał niczego więcej. Jego serce nie było zdjęte trwogą, już
           nie czuł napięcia. Po raz pierwszy w życiu przemierzał plac kościelny, niosąc
           na rękach bezwładne ciało. Teraz zewsząd towarzyszyły mu głosy. Chłopi wraz
           z chmarą dzieci zaczęli się zbiegać ze wszystkich stron. Ktoś wybiegł do przodu
           i zastukał do drzwi gospodyni. Zanim ta jednak otworzyła, Josel umieścił ciało
           księdza na ramionach kilku chłopów.
             Sam odszedł w kierunku łaźni.
             Wacława Spokojnego, po którego zaraz posłała gospodyni, chyba nieła-
           two było znaleźć, ponieważ pojawił się dopiero po kilku godzinach, kiedy już
           Szmulik Felczer przywrócił do życia chorego księdza i zatroszczył się o powrót
           jego nadwątlonych sił. Zapłakana gospodyni przyjęła Wacława i zaprowadziła go
           do izdebki, gdzie teraz ksiądz spoczywał na łożu z desek i z małą poduszką pod
           głową. Tu, w tej izbie, ksiądz miał zwyczaj towarzyszyć Ukrzyżowanemu w Jego
           boleściach, zadając cierpienia swojemu ciału i prosząc Jezusa o przebaczenie.
             Rozpoznawszy brata, ksiądz uśmiechnął się i wyciągnął słabą rękę.
             – Podejdź bliżej, mój synu – wyszeptał.
             Wacław – w rozpiętej koszuli, zgarbiony, z zatroskaną twarzą ozdobioną het-
           mańskimi wąsami przypominającymi grube powrósła – podszedł bliżej. Ciepły
           blask zamigotał w jego krwią nabiegłych, zgaszonych oczach.
             – Nie przyszedłem do ciebie jako syn – mruknął – lecz jako twój brat przy-
           bywam... Jak się czujesz, Staszek?
             Ksiądz, jakby nie słysząc pytania brata, pokręcił przecząco głową.
             – Wciąż jeszcze nie rozumiesz, maleńki Wacławie, że przede wszystkim jesteś
           moim synem... – Łzy trysnęły z jego oczu, przetaczając się po policzkach jak
           srebrne korale. – Podejdź bliżej, uklęknij i pozwól mi odpuścić ci twoje grzechy
           przeciw Wszechmocnemu... I przeciwko mnie. Pomódlmy się razem.
             Wacław upadł na kolana obok łoża brata.
             – Staszku – wyszeptał gorąco. – Staszku... Zbliża się mój koniec. Nie mogę
           sobie poradzić z hańbą, drogi bracie. Chciałbym umrzeć dla ojczyzny jak... jak
           ojciec. Tak, młodzi szykują się... w tajemnicy. Ale oni mnie nie chcą. Mnie...
           mnie nie chcą. Słyszysz? Mnie, który tyle razy uratowałem ich życie i dobytek.
           Mówią, że nie można mi zaufać... Mówią... tak, mówią do mnie jak do jakiegoś
           smarkacza... – Wielkie łzy spływały z jego oczu, a ramiona drżały spazmatycznie.
             Ksiądz położył słabą rękę na głowie Wacława.
             – Zdradziłeś mnie... – szepnął. – Wszystkie moje owce mnie zdradziły. Ale twoja
           zdrada boli bardziej niż inne. – Wacław podniósł oczy zalane łzami i spojrzał na
           brata. Przez łzy widział, ile bólu mieści się w małych, srebrnych oczach księdza
    396    i jego chudym obliczu. Ale słowa wypowiedziane przez blade usta słabym, ledwo
   391   392   393   394   395   396   397   398   399   400   401