Page 371 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 371

przez całą drogę? – A gdy nie odpowiadała, dodał: – Moja mama powiada, że
             nawet, gdy stoi się nad otwartym grobem, nie można tracić nadziei.
                 Był pewien, że może na nią patrzeć … to dziewczynka, jeszcze dziecko…
                                               15
             I pamiętał ją taką maleńką…
                Spojrzała na niego z boku przez łzy. W skąpym świetle wieczoru dostrzegła,
             że ma teraz na sobie kapotę trzy czwarte. Jego falujące pejsy wysuwały się spod
             pomiętej, przekrzywionej jarmułki. Z powodu nierówno rosnącej bródki twarz
             jego wyglądała, jakby była w dwóch odcieniach bieli, jaśniejszej i ciemniejszej.
             Oczy zaś, których cichego, poważnego spojrzenia nie sposób było uniknąć,
             wydawały się czarne.
                Innym razem nie przyszłoby jej do głowy, aby wdawać się z nim w rozmowę.
             Bo co ją obchodzili chłopcy? Co miała z nimi wspólnego? Byli dla niej obcymi,
             ciemnymi cieniami, paradującymi gdzieś opłotkami miasteczka. Nic nie warci,
             ani żywi, ani też martwi. Cały rok siedzą schowani w bejt midraszach i sztiblach,
             w kątach zatęchłych chałup, z nosami w księgach, nad którymi kołyszą się jak
             kukły; albo podnieceni wymachują długimi rękami jeden drugiemu przed nosem,
             kłócąc się o absurdalne problemy, które pokazują sobie nawzajem, stukając
             w karty ksiąg długimi, kościstymi palcami. Tylko w Simchat-Tora czy podczas
             Purimu przejawiają jakieś oznaki życia.
                Według niej chłopcy stanowią zupełnie odrębny rodzaj dwunożnych, niezdar-
             nych stworzeń, w towarzystwie których człowiek się bardziej nudzi niż w towa-
             rzystwie stworzeń czworonożnych. Żółtodzioby – ot co. Pomiędzy nimi istniał
             tylko jeden wyjątek: jej brat Herszele, który studiował w jesziwie w Chwostach
             i o którym wiele razy myślała. Herszele miał silne ręce i potrafił znosić ból, nie
             pisnąwszy przy tym. Był po prostu zupełnie inny.
                Ale dzisiaj było jej wszystko jedno. Dzisiaj byłaby gotowa otworzyć swoje
             przepełnione serce nawet przed kamieniem. Krztusząc się i pochlipując, zaczę-
             ła opowiadać Jankewowi, jak ciasno jej na świecie, że nie ma po co i dla kogo
             żyć w Bocianach, że chce się wynieść, gdzie ją oczy poniosą. I kiedy wyrzuciła
             z siebie wszystko, co tylko mogła, już tylko płakała. Teraz płakało się jej łatwiej,
             przyjemniej. W tym płaczu pojawił się nawet ślad przyjemnego uczucia – jakby
             to, co w niej było zamarznięte, zaczęło powoli tajać.
                Po dłuższym milczeniu ponownie usłyszała głos Jankewa, do jej uszu docho-
             dziły dźwięki urywane, miękkie jak aksamit. Musiała płakać nieco ciszej, aby
             móc je usłyszeć.
                – Ja… mnie… – mówił – czasami również mnie opada takie pragnienie… aby
             się stąd wynieść.
                Przestała chlipać na chwilę i popatrzyła na niego przez łzy:
                – Dokąd?



             15   Ortodoksyjny Żyd nie powinien patrzeć na kobietę, jeśli nie jest jego żoną, matką lub siostrą.  371
   366   367   368   369   370   371   372   373   374   375   376