Page 369 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 369

Fałdy spódnicy Cyreli kusiły ją, aby podejść bliżej… bliżej. A jej spojrzenie
             ponownie padło na jagodzianki. One również ciągnęły ją do siebie, wzywały,
             hipnotyzowały. „Daj mi jagodziankę… choć jednego kęsa… i pozwól mi się przy-
             tulić do fałdów twojej spódnicy…” – modliła się w sobie. Całą siłą swojej woli
             pragnęła młynarzowej przekazać w myślach swoją prośbę. W ustach znowu
             miała pełno śliny.
                Wszystko w niej było puste i rwało się z takim głodem, że niemal była gotowa
             rzucić się na parującą tacę, na Cyrelę – i połykać, połykać.
                Ale ostatecznie umysł i brzuch nie posiadają okien, więc Cyrela nawet swoim
             ostrym spojrzeniem nie mogła dostrzec, co się działo w Binele. Dlatego odwróciła
             głowę w kierunku otwartych drzwi za sobą i zawołała w kierunku pokoju:
                – Jankewie, przyjdź tu, proszę!
                Na ganku pojawił się wysoki chłopak w luźnej koszuli, rękawy i nogawki spodni
             miał podwinięte, mały tałes krzywo zaplątany pod szelkami. Jego twarz była
             matowobrązowa, a oczy miały ciepłą, miodową barwę. Niczym długie brązowe
             rurki, sięgając niemal do samych ramion, dwa mocno skręcone pejsy zwisały
             z kręconej czupryny przykrytej jarmułką. Binele zaraz rozpoznała w nim syna
             Hindy Wdowy. Trzymał za rękę bosego, tłuściutkiego chłopca, o wdzięcznej ciem-
             nej karnacji. Mały żuł ze smakiem ciepłą jagodziankę, a jego okrągła twarzyczka
             była usmarowana jagodami na czerwono-niebiesko. Czarne przymrużone oczka
             śmiały się łobuzersko – błyszcząc jak dwie wielkie jagody.
                – Idź i odprowadź ją z powrotem do miasteczka! – poleciła Cyrela Jankewo-
             wi, pokazując brodą Binele. – I przenocuj już w domu – dodała. – Bo jeszcze
             w drodze powrotnej po nocy przywleczesz tu z cmentarza jakieś nieszczęście.
             Mało to problemów mamy z żywymi gojami… Nie potrzeba kłopotów ze zmarłymi
             duszami! – Jej ciemne oczy patrzyły na Binele, gdy jej zapowiedziała: – Nie waż
             się nigdy przychodzić tu sama po zachodzie słońca. – I jakby coś wyczytała w jej
             twarzy, dodała cieplejszym głosem: – Gdy się idzie razem z kimś, jest zupełnie
             inaczej.
                Binele zerwała się z miejsca i już zbiegała z góry. Ani nie myślała tu wracać,
             ani też nie potrzebowała towarzysza, który miałby ją przeprowadzić obok cmen-
             tarza, obok którego przechodziła niejeden raz po zachodzie słońca i nic jej się nie
             stało. Gdyby nie była to Cyrela Młynarzowa, powiedziałaby jej to prosto w oczy. Ale
             dogadywać młynarzowej nie miała serca. Cyrela była zachwycająca i wspaniała!
             Poza tym ojciec przynosił do domu od jej męża, reb Fajwela, woreczki z mąką,
             aby przygotować odrobinę makaronu do rosołu na szabas.
                W drodze na dół Binele słyszała płacz chłopca na górze i dalekie echo głosu
             Cyreli. Ale gdy tylko wyszła na szeroką aleję topolową i zwolniła kroku, zaraz
             o nich zapomniała. Znowu była sama ze swoim dziwnym smutkiem, który teraz
             stał się jeszcze bardziej kłujący i dojmujący – napędzając do jej oczu łzy.
                I tak intensywnie płacząc, spojrzała w bok i poprzez zasłonę łez zauważy-
             ła Jankewa idącego poboczem, poza rzędem topoli, po drugiej stronie drogi.    369
   364   365   366   367   368   369   370   371   372   373   374