Page 370 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 370
Nie zawstydziła się i nie przestała chlipać, jakby go przy tym nie było. On też jej
nie zaczepiał.
Jak miała przestać płakać, kiedy wszystko w niej doświadczało takiej bolesnej
tęsknoty. Pełna bólu pustka przyciągała i wzywała ją łaknącą jakiegoś smaku,
którego nie dane jej było doświadczyć… Tęskniła do życzliwości, której nigdy nie
poznała. Na domiar wszystkiego wracała do Bocianów, miasteczka pogrążonego
w ciemnościach… Bociany bez bocianów… Z długą, mroźną zimą, która niedługo
nadejdzie, a mróz wraz z lodowatym błotem znowu wlezie do jej dziurawych butów,
by przemrozić nogi – jakby nie dość było przemarzniętej duszy.
I znowu Kajla Narzeczona przyszła Binele na myśl. Niebawem dusza Kajli
wyjdzie ze stawu i zacznie szukać swoich śladów pod śniegiem. Będzie wędrować
każdej nocy po miasteczku, zaglądać do domów przez zamarznięte okienka,
szukając sobie dziewczyny, która zechce z nią zanocować. W tym momencie
przyszło Binele do głowy, że chyba faktycznie ona i Kajla były kiedyś jedną
istotą. Że to jej własna dusza chodzi, szukając drugiej duszy, z którą mogłaby
zanocować, że ona sama leży tam, w stawie, topielica. To chyba dlatego czuła,
że przyszła na świat jakby częściowo w sobie zamarznięta. Nawet w największe
upały przecież czuła taki wewnętrzny chłód.
Jednak odrzuciła od siebie te dziwne myśli. Nie była Kajlą Narzeczoną. Tam-
ta była głupia. Miała parę dobrych, nowych butów – a wybiegła boso na śnieg
prosto z ciepłego, ogrzanego domu, wprost spod ciepłej pierzyny i w dodatku od
pięknego narzeczonego – po czym rzuciła się do zamarzniętego stawu. Sama
zrobiła sobie krzywdę, bez niczyjej pomocy, bez noża. Dlatego właśnie mówio-
no, że Kajla była niespełna rozumu, biedaczka. „Czy ja zwariowałam, aby się
porównywać do Kajli?” – napominała samą siebie. „Kajla była rozpuszczona, ot
co. Z nadmiaru przewróciło się jej w głowie i dlatego odebrała sobie życie. Ja nie
jestem rozpuszczona. Wszystko, czego pragnę… czego chcę…”
Nagle w samym środku tego swojego łkania usłyszała głos:
– Popatrz tylko… zobacz, co tutaj mam na ręce.
Przypomniała sobie o Jankewie. To był jego głos. Automatycznie skierowała
głowę w stronę chłopca, po czym przez łzy i zapadający zmierzch popatrzyła na
jego rękę, którą trzymał otwartą przez jej oczyma. Niczego nie widziała poza
bielą skóry. Wzruszyła ramionami. Może z niej drwił?
Jego głos dodawał jej otuchy:
– Nie widzisz? O, tutaj, na palcu!
Zobaczyła.
– Ko… konik polny – wyrzuciła, pochlipując.
– Tak. – Odsunął się od niej na krok. – Nazywają to boże stworzenie ko-
nikiem wąsaczem. Pomagał gasić ogień w świątyni jerozolimskiej. No, weź
go. Może ugasi płomień… twojego smutku. – Nie wiedziała, czego od niej
chce, więc nie wyciągnęła ręki po owada. On strzepnął go palcami i popatrzył
370 na nią, jakby miała coś powiedzieć. W końcu zapytał: – Dlaczego płaczesz