Page 358 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 358

mein Schatz  – szepnęła, uśmiechając się smutno. – Migrena doprowadza mnie
                     6
           do szału. – Odwróciła się i zniknęła w głębi mieszkania.
             Zamyślona Binele wyszła z salonu fryzjerskiego Szmulika Felczera. Wciąż
           jeszcze czuła dotyk dłoni felczerowej na swojej głowie. Ale co znaczyło: „Premi-
           sjon, majn szac, migrena doprowadza mnie do szału”? Kim jest ten zły człowiek,
           który tę dobrą, a może i trochę głupkowatą felczerową „doprowadza do szału”?
           Kim jest ta „migrena”? Binele musi się zaraz dowiedzieć i już więcej nie dopuści
           do takiego stanu rzeczy. Co znaczyło Premisjon, majn szac? Dlaczego oboje roz-
           mawiali w takim jidysz, z którego nie można było zrozumieć więcej niż słowo lub
           dwa? Czy to znak wykształcenia? Pewnie tak, bo felczer i felczerowa są najlepiej
           wykształconymi osobami w całych Bocianach.
             Binele długo pamiętała pierwszą rozmowę z felczerową i to głaskanie po
           głowie, którym ją obdarzyła tamta kobieta. Zaraz potem, gdy została zatrudniona
           jako „służąca u służącej” – zaczęła w sekrecie podkradać proszki z kogutkiem
           z szuflad Szmulika Felczera oraz do połowy opróżnione buteleczki z kroplami
           walerianowymi z szafek ze szklanymi półkami. Szmulik często kłócił się z żoną,
           czemu nie zapisuje, ile zażywa proszków oraz kropli, chyba że nie tylko chce się
           pozbyć migreny, ale też swojego młodego życia.
             Binele sprzedawała te proszki i krople chłopkom za odrobinę twarogu,
           masła, kilku jajek. Twaróg zjadała sama. Takim rarytasem nie mogła się dzie-
           lić. Ale masło i jajka zanosiła ciężarnym siostrom przede wszystkim dlate-
           go, że było jej ich żal, a po drugie, bo chciała kupić sobie odrobinę przyjaźni.
           W końcu, gdy poczuła się tak bardzo oderwana od wszystkiego i wszystkich,
           była wdzięczna, ilekroć okazano jej odrobinę serca. Wystarczało nawet dobre
           spojrzenie.
             Siostry przyjmowały jej prezenty chłodno i rzeczowo. Wystarczającym po-
           dziękowaniem było dla Binele to, że żadna z nich nie śmiała pytać, co i jak. Za
           to w szabas po czulencie, kiedy Binele, podawszy do stołu u Felczera, zdążyła
           wrócić do domu – Rejzela pozwoliła jej poniańczyć swojego małego synka na
           dworze. W tym czasie siostry ucięły sobie szabasową drzemkę, aby, zupełnie
           jak ojciec, zebrać siły na cały tydzień pełen zmartwień.
             Binele poszła z dzieckiem do ogrodu miejskiego, położyła się tam na trawie
           i pozwoliła małemu raczkować po sobie i ciągnąć się za warkocze. Czuła jego
           małe miękkie rączki na swoich rękach i całym ciele. Aż uśmiechnęła się z radości.
           Dopiero wówczas, kiedy siedział na jej plecach, a ona trzymała nos zanurzony
           w kępie trawy, poczuła ciepłe, otumaniające zapachy, które emanowała z siebie
           ziemia.
             W domu u felczera Binele miała oczy i uszy szeroko otwarte. Uczyła się od
           służącej szykować różne potrawy, dusić, smażyć, wytapiać gęsi smalec, gotować


    358    6   Permission (fr.), mein Schatz (niem.) – za pozwoleniem, mój skarbie.
   353   354   355   356   357   358   359   360   361   362   363