Page 356 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 356

samej kulawej ławce przy krzywym biurku zastawionym buteleczkami, książkami
           i papierami, na której lata temu siedziała ze swoim parchem. W końcu spocony
           Szmulik Felczer pojawił się w pokoju, wciąż jeszcze zasapany, ale szczególnie
           dumny z wykonanej roboty. Odwrócony do Binele plecami, wytarł ręce w długą
           białą szmatę i wpół uśmiechając się, mruczał coś pod nosem. Podniósł okulary,
           wytarł spoconą twarz, a gdy wykonał zwrot, aby wrócić do salonu, dostrzegł Binele.
             Jeszcze wyżej podciągnął okulary na czole, pochylił głowę do przodu, jakby
           chciał przyjrzeć się jej z bliska i mruknął:
             – Co tu robisz?
             Dodała sobie otuchy i odważnie odpowiedziała:
             – Przyszłam, jestem tu.
             – Zęby wyrywam tam – pokazał brodą w kierunku salonu.
             – Oby tak wyrwano zęby moim wrogom – ucięła.
             – Czego ci więc trzeba? – zapytał zniecierpliwionym głosem człowieka zaję-
           tego, gotów do wyjścia z pokoju.
             – A czego mam potrzebować? – uśmiechnęła się przepraszająco do niego,
           rzucając promienne spojrzenia.
             – Co cię boli? – Szmulik Felczer zaśmiał się krótko, popatrzył na fotel za
           biurkiem, gdzie leżała zachęcająco zwinięta poduszka. Po chwili zastanowienia
           szybko skoczył ku miękkiemu siedzisku i stęknąwszy, umościł się na nim, wciąż
           trzymając okulary wysoko nad czołem.
             – Niechaj moich wrogów boli. – Binele odetchnęła z ulgą i odważnym, zwy-
           cięskim spojrzeniem spojrzała mu prosto w zmęczone oczy.
             – Słuchaj – Szmulik Felczer pokręcił głową. – Nie mam czasu, by tu długo
           z tobą siedzieć i zabawiać cię rozmową. – Po czym zsunął okulary na nos.
             – Nie musi mnie pan zabawiać rozmową, panie Szmuliku Felczerze! – wy-
           krzyknęła z entuzjazmem. – Jestem zdrowa jak koń i silniejsza od osła!
             – To po co przyszłaś?
             – Przyszłam do pracy! – zameldowała.
             Palcem docisnął okulary na nosie i spojrzał na nią przez szkła, badając, czy
           nie jest szalona.
             – Co masz na myśli, mówiąc o pracy?
             – Co to znaczy, co mam na myśli? – spojrzała na niego pytająco. – Chcę,
           aby pan najął mnie do pomocy pańskiej żonie za odrobinę strawy. Tak potrafię
           wyszorować podłogę, że staje się biała jak kreda. Mogę przynosić wodę, prać
           bieliznę, myć okna. Potrafię się opiekować dzieckiem i gotować wszystko, co
           tylko ludzie chcieliby jeść. Wszystko potrafię!
             – Czyja ty jesteś? – Szmulik Felczer, z którego zeszło napięcie, pozwolił sobie
           na lekki uśmiech połączony z ziewnięciem ze znużenia.
             – Jestem córką Joselego Sprzedawcy Kredy! – wykrzyknęła Binele z dumą
           i entuzjazmem. – Pan wyleczył mi parcha i postawił na połamane nogi mojego
    356    brata. – Wyjaśniła to takim tonem, jakby zasługi Szmulika Felczera wobec jej
   351   352   353   354   355   356   357   358   359   360   361