Page 345 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 345

Zarzucił rękę na ramię Joselego i nagle śmiertelnie spoważniał.
                – Pamiętasz, Josiek – szepnął mu do ucha – opowiadałem ci o powstaniu,
             które szykują chłopcy? Lada dzień mogą mnie wezwać, abym został ich przy-
             wódcą. Wówczas skończy się dla mnie picie i robienie z siebie durnia. – Pokiwał
             energicznie głową. – Tak, braciszku, powstanie to święta rzecz. – Przez chwilę
             przyglądał się Joselemu, milcząc, po czym nagle ożywił się i pociągnął go ze
             sobą na środek rynku. – Ale w międzyczasie, brachu, pohulajmy sobie nieco.
             No, chodź, Josiek, zatańczmy. Jeśli ci Bóg miły! Wesele dziś u ciebie, tak czy
             nie? – I zawołał do chłopów: – Ej, braciszkowie, potańczymy z Jośkiem!
                Josel próbował się wyswobodzić z jego rąk.
                – Nie potańczymy! – pokręcił głową. – Nie jestem tancerzem.
                – To dzisiaj będziesz! – Wacław wetknął pusty kieliszek do kieszeni i zaczął
             klaskać. – Idź, złap jakąś babę! Złap moją Wandę, idź! – Popchnął Joselego
             ramieniem. – Pokręci się z tobą, przecież jesteś teściem, no dawaj!
                Josel zaparł się nogami.
                – Nie! – odwrócił głowę w stronę domu dajana.
                Wacław pchnął go mocno do przodu.
                – Zatańczysz. Choć raz. Teraz! Nie bądź taką trąbą. Ej, chłopcy! – kiwnął
             w kierunku pijanych chłopów. – Chodźcie tu i weźcie naszego Jośka, niech za-
             tańczy staropolskim obyczajem!
                Goje wyrzucili w powietrze czworokątne czapki z lśniącymi daszkami, klasnęli
             w dłonie i chwiejnym krokiem zbliżyli się do Joselego.
                – Rusz nogą, Josiek! – domagali się głośno.
                Josel ponownie rzucił okiem w stronę domu dajana. Chasydzi w środku od-
             dawali się zabawie, śpiewali, klaskali i przytupywali. Kobiety tańczyły w drugiej
             części domu. Więcej Joselemu nie było teraz trzeba: tłum pijanych chłopów
             przeciw tłumowi niezbyt trzeźwych Żydów, w dodatku… na weselu jego córek.
                Nagle Josel ujrzał, że sąsiadka Hinda Wdowa wychodzi na zewnątrz. Gdy
             przechodziła obok niego, szeroko się uśmiechnęła.
                – Takie piękne wesele, reb Joselu– rzuciła. – Serce się raduje, naprawdę. Oby
             tak można było tylko wędrować po weselach, z jednego na drugie. Ale w środku
             taki gorąc – wachlowała się brzegiem chustki – że musiałam wyjść na chwilkę.
             – Nagle zauważyła Wacława i uśmiech zamarł jej na ustach.
                – Nie bój się mnie, Hindo! – krzyknął rozbawiony Wacław, po czym pociągnął
             ją i Joselego za rękawy. – Chodźcie tańczyć! – Pozostali chłopi popychali ich z tyłu
             na środek rynku. Kapela grała teraz tak głośno, że można było ogłuchnąć. Pary
             młodych wieśniaków tańczyły wesoło.
                Nagle Wacław chwycił Hindę za ramię i porwał ze sobą do kółka. Josel
             ujrzał, jak jej krzywe nogi się plączą, po czym zaraz wzniosły się w powietrze
             jakby uniesione podmuchem wiatru, a jej ciało niczym szmaciana lalka było
             raz tu, raz tam, w ostatniej chwili przed wylądowaniem na ziemię chwytane
             rękami Wacława.                                                      345
   340   341   342   343   344   345   346   347   348   349   350