Page 343 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 343

tak wzruszająca, że nie trzeba było pojmować głębokiego sensu wypowiadanych
             słów. Łzy lały się jak woda i sama Binele, gdy tylko usłyszała „Płacz, narzeczono,
             płacz…” i gdy ujrzała, jak panny młode i pozostałe siostry zalewają się łzami –
             rozpłakała się głośno, zakrywając dłońmi twarz, aby łzy nie pomoczyły jej sukienki.
                Chupę postawiono na dziedzińcu synagogi. Na drodze, która do niej wiodła
             przez rynek, zapanował prawdziwy harmider. Całe rodziny pchały się do przodu,
             aby zobaczyć, jak prowadzą obie pary pod baldachim ślubny. Rozbłysły wspa-
             niale światła niczym tysiąc gwiazd, a ze wszystkich uliczek zbiegli się chłopi, aby
             przyglądać się widowisku.
                Młoda rebecyn szła tanecznym krokiem na czele młodych par. Z wielkim
             wdziękiem, zgrabnymi ruchami sunęła do przodu, kiwając piękną głową w takt
             melodii wygrywanej przez kapelę i uśmiechając się przy tym skromnie. Za nią szły
             obie pary z zakrytymi twarzami. Teściowe prowadziły pod ramię panny młode,
             a z boku sunęli teściowie. Kapela grała radosną melodię zwaną frejlechs. Któryś
             z chłopów wyjął zza pazuchy harmoszkę i zaczął przygrywać. Chasydzi klaskali
             w dłonie, tańcząc i przyśpiewując.
                W czasie uczty panowie młodzi wygłaszali mowy, spierali się na argumenty,
             wyliczali Riszonim  i Acharonim , przerzucali się cytatami z Gemary i Rambama,
                                       4
                            3
             zadawali pytania i odpowiadali na nie, popisując się swoją mądrością. Potem
             tłum rzucił się w wir zabawy. Kapela grała przy drzwiach. Reb Dowciele Żartowniś
             dopiero wówczas pokazał, na co go stać, sypiąc jak z rękawa żartami i powiedzon-
             kami. I tym razem żadne oko nie pozostało suche, ale teraz były to łzy śmiechu.
             Drzwi i okna były otwarte. Na zewnątrz rozstawiono stół, a reb Fajwel Młynarz
             wraz z dwoma parobkami rozdzielali wśród chłopów piernik i wódkę. Przy innych
             stołach zasiadali żebracy, swoi i obcy. Na rynku pojawiło się kilku muzykantów
             z gojowskiej kapeli z instrumentami w rękach. Zaraz też żywiołowa Wanda,
             najstarsza córka Wacława Spokojnego, ruszyła w tany, a za nią poszła reszta.
                Josel kręcił się po domu weselnym z rękami splecionymi z tyłu. Choć był ojcem
             narzeczonych, to stał jakby nieco z boku. Przyjmował życzenia od kobiet i męż-
             czyzn, odpowiadając pomrukami i prawie niedostrzegalnym kiwnięciem głowy.
             I choć na jego twarzy nie było cienia uśmiechu, sprawiał wrażenie pogodnego.
             „Tak miało być. Tak to jest” – mruczał cicho do siebie.
                Wyszedł na zewnątrz, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, i ujrzał tłum gojów
             na rynku. Podszedł do niego pijany Wacław Spokojny, komendant straży pożarnej,
             prowadząc, a raczej ciągnąc za ramię Abelego Głupka.




             3    Riszonim – pierwsi (uczeni), rabini, komentatorzy Talmudu, prawa żydowskiego, którzy tworzyli
                między XI a XV w.
             4    Achronim – ostatni (uczeni), rabini, komentatorzy Talmudu, prawa żydowskiego, tworzący po uka-
                zaniu się dzieła Szulchan aruch Josego Karo w poł. XVI w.         343
   338   339   340   341   342   343   344   345   346   347   348