Page 338 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 338

postanowił miejscowy bejt din. Pościł dwa razy w tygodniu i kąpał się w mykwie
           w zimnej wodzie. Ale nagle, w ciągu jednej nocy, ze strony całego sztetla powiał
           w kierunku Fiszelego wiatr litości. Kobiety, patrząc na niego, jak przemierza ulice
           złamany i przygarbiony, wbrew własnej woli ocierały z oczu łzę. Wspominano
           jego poczucie humoru, serdeczność i życzliwość w jatce, jego złote serce. I fala
           tęsknoty za dawnym Fiszelem zalała Bociany.
             Zaczęto rozważać: „Kto może wiedzieć, ile z tych wszystkich grzechów to
           faktycznie jego grzechy, a ile to żarty sitry-achry albo może nawet samego
           szatana, który opętał Perlę, córkę Szojcheta?”. Jeszcze bardziej litowano się
           nad żoną i dziećmi Fiszelego, które musiały żyć z tą hańbą – po czym zaczęto
           go pozdrawiać na ulicy. „On już dał odpowiednią nauczkę swoim dzieciom, do
           dziesiątego pokolenia…” – kiwano głowami, patrząc w ślad za nim.
             Gdy tylko Fiszel poczuł emanujące ku niemu pierwsze ciepłe promienie
           ludzkiej życzliwości, jego plecy zaczęły się powoli prostować, a cała postać
           zdawała się wracać do życia jak drzewo po długiej, ciężkiej zimie. Niebawem
           znowu był tym dawnym Fiszelem, przynajmniej na zewnątrz. Spędziwszy sporo
           czasu z reb Senderem Kabalistą, sam stał się kimś w rodzaju kabalisty i zaczął
           się chwalić nowymi słowami – zupełnie jak dawniej. Znowu pojawił się w jatce
           i z wdzięczności zaczął żartować z kobietami – nawet więcej niż dawniej. Poza
           tym zupełnie wyleczył się ze swoich namiętności, a nawet więcej: nie tykał
           nawet własnej żony. Strach był jedynym uczuciem, jakie teraz żywił wobec tej
           reprezentantki piękniejszej połowy ludzkości. Dlatego stał się jeszcze wierniejszy
           swojej rodzinie i ludziom w ogóle, jeszcze bardziej serdeczny i zawsze pierwszy,
           by zrobić coś dobrego dla ogółu.
             W ten sposób ponownie objął dowództwo nad brygadą ogniową, po czym
           tak on sam, jak i wszyscy mieszkańcy Bocianów zapomnieli o jego grzechach
           niczym o złym śnie.
             Podobnie nastawienie miasteczka zmieniło się również wobec Joselego Obeda,
           a stało się to owego dnia, kiedy zmarła jego córka Fejga. Miasteczko jeszcze nie
           otrząsnęło się po śmierci Sary-Lei Szojchetowej, a pogrążone w szoku i żałobie
           – było bardzo wrażliwe na ludzkie cierpienie oraz uczucia takie jak rozpacz czy
           poczucie winy. Nagle dostrzegło, jak wielka krzywda stała się Joselemu, takie-
           mu dobremu, uczciwemu Żydowi, na którego niewłaściwe zachowanie nie było
           żadnych dowodów. Podejrzewano go o grzech, którego on, niewinny, prawdopo-
           dobnie wcale nie popełnił.
             Drugą ważną rzeczą, jaką miasteczko wówczas zrobiło, był zbiorowy udział
           wszystkich w pogrzebie Fejgi. Bez wątpienia był to niezwykły pogrzeb, niemal
           taki jak Sary-Lei Szojchetowej.
             Ale ojciec Fejgi nie był taki sam jak Fiszel Rzeźnik. Josel nie mógł wybaczyć
           miasteczku krzywdy. Stała mu kością w gardle. Nawet mu nie przyszło do głowy,
           by porównywać swoje nieszczęście z tym, co się wydarzyło Fiszelemu. Stracił
    338    dziecko, swoją Fejgę. Jak jaskółka odeszła w jego ramionach. Jego ponury dom,
   333   334   335   336   337   338   339   340   341   342   343