Page 34 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 34

mąż nie zauważył, ponieważ był on zdania, że reb Sender żadnego dobra nie czyni
           swoimi działaniami. Mimo że Hinda darzyła swojego męża wielkim szacunkiem
           i nigdy nie podważała jego zdania, to w odniesieniu do reb Sendera uważała, że
           może pozostać przy swojej opinii. Koniec końców była tylko głupią, nieuczoną
           niewiastą, a głupia, nieuczona niewiasta ma prawo mieć swoje głupie poglądy.
             Kiedy reb Sender zauważył Hindę, od razu wyrwał z posrebrzonej siwizną
           brody włos i położył go na stronie, której studiowanie przerwał. Odsunął księgę
           i – podobnie jak zwraca się do dziecka – palcem przywołał ją bliżej. Poczuła
           się winna, że przerwała mu studiowanie. Zbliżyła się do niego, wzdychając
           i jąkając się.
             Wyciągnął rękę po swoją lulkę, wysypał stary tytoń z główki i napełnił ją
           świeżym, który leżał obok nasypany na brudną szmatkę. Zapalił i uśmiechnął
           się do niej dziecięcymi, niebieskimi oczyma. Wydawało się, że oczy te rozświe-
           tlają mrok wnętrza. Na jej przeprosiny odpowiedział między jednym a drugim
           wypuszczeniem dymu z fajki, tak jakby czerpał z niej słowa:
             – Święte księgi zostały dane jako dobro dla synów Adama, a nie na odwrót.
           – Przerwał na chwilę, po czym dodał: – Chcę przez to powiedzieć, że człowiek
           ważniejszy jest od świętych ksiąg.
             – Nawet grzeszna niewiasta? – zapytała Hinda.
             Jego posiniałe wargi rozciągnęły się w szczerym uśmiechu:
             – Im bardziej jest się grzeszną, tym bliżej powinna podchodzić.
             Tak, reb Sender, choć zajmował się tajemnymi sprawami, był otwarty i kiedy
           przychodził ktoś do niego, nie czynił różnicy między ludźmi. Czy to kobieta, czy
           nawet dziecko, ktokolwiek zwracał się do niego z pytaniem, odpowiadał mu swoim
           cichym głosem tak czystym, jakby wydobywał się wprost z jego nieskalanej duszy.
           Uważała go jednak za Bal Szema , kogoś, kto zna tajemnice Niewypowiedzia-
                                      62
           nego Imienia Bożego, nie dlatego, że potrafił uzdrawiać zamowami, amuletami
           i ziołami, ale właśnie dlatego, że on mógł się obejść bez nich, uzdrawiać samą
           swoją obecnością.
             Teraz jednak nie mogła mu wprost powiedzieć, że wpadła tu do niego, żeby się
           po prostu porządnie wypłakać przed nim i mieć potem dobry, spokojny szabas.
           Nie można było porównywać wypłakania się przed reb Senderem z jej samot-
           nym szlochem po nocach i o poranku, w ukryciu, w odosobnieniu. Wyżalenie się
           przed reb Senderem mogło równać się z tymi rzadkimi chwilami oczyszczającej,
           podnoszącej na duchu modlitwy. Czyniła to pod pretekstem, że przyszła kupić od
           niego kawałek koszernego mydła, ponieważ w swoim sklepiku zajmował się on
           jego sprzedażą. Kiedy podał jej kawałek mydła i powiedział: „Ciężko ci w sercu,
           co?” – zaczęła chlipać.



           62   Bal Szem (hebr. „Pan Imienia”) – tytuł nadawany ludziom, którzy rzekomo czynili cuda i dokony-
     34      wali uzdrowień, dzięki tajemnej znajomości niewypowiedzianych imion Boga.
   29   30   31   32   33   34   35   36   37   38   39