Page 29 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 29
na człowieka. Wyciągała kawałek chleba, słój z olejem po śledziach, parę cebul
i garnek z kaszą, który ogrzewała na palenisku.
Pomijając piątki oraz dni jarmarku we wtorki, w sklepie nie było wielkiego
ruchu. W pozostałe dni tygodnia Hinda mogła godzinami siedzieć i czekać na
klienta. Czasami zdarzało się jej tak przesiedzieć od rana do wieczora i wrócić
do domu bez tych paru kopiejek na kawałek chleba. Mogło się to zdarzyć także
we wtorek i piątek, ale w te dni, jeśli choć jeden klient zatrzymał się przy niej,
to w okamgnieniu była otoczona przez kolejnych dwóch, trzech, dziesięciu. Jej
ręce nerwowo wyciągały pudełka z półek. Wdrapywała się na skrzynkę, żeby
dosięgnąć pudełek na najwyższej półce, a wyciągając te z niższych poziomów,
pochylała się i klękała. O mało nie przewracała paleniska, chcąc utrzymać rów-
nowagę, chwytała się środkowej półki służącej jej za „kontuar”. Luźna peruka
przekrzywiała się na bok, pot kapał z czoła. Sapała, zipała, dyszała. Przykrywki
od pudełek latały w powietrzu, a skarpety, wstążki, grzebienie, guziki, chusteczki
piętrzyły się przed nią pomieszane w jedną plątaninę, ale jednocześnie pilnowała
rachunków i na wszystko miała oko.
Większość klientów po paru minutach orientowała się, że Hinda nie han-
dluje tym, czego potrzebują, ale ona nie pozwalała im odejść, starając się ich
przekonać, że jeśli nawet w swoim kramie nie ma akurat tego, czego w tej chwili
szukają – to jednak posiada to, czego będą potrzebować lada moment, tylko nie
zdają sobie z tego sprawy. Kopiejki piętrzyły się w jej dłoniach, upychała je do
kieszeni fartucha, klient albo klientka odchodzili z paroma guzikami, wsuwkami,
szpulką nici, a nowi zajmowali ich miejsce.
Córeczki Hindy stały się jeszcze bardziej zniecierpliwione. Zaczęły ciągnąć ją
za fałdy spódnicy i pojękiwać: „Mamusiu, chleba ze śledziem!”.
A ona wciąż udawała, że ich nie słyszy i nie czuje, jak ciągną ją za spódnicę.
Takie chwile były bardzo cenne. Całą swoją uwagę musiała skupić na tym, co
w tej chwili robiła. Właściwe użycie pełnego spektrum wyrazów uprzejmości
i usłużnej mowy mogło być teraz decydujące w sprzedaży towaru. A ona wie-
działa, jak rozmawiać z chłopstwem. Traktowała ich z szacunkiem, kłaniała się
im, usłużnie proponowała jedną rzecz czy drugą, prawiła komplementy, chwaliła
wygląd i zwracała się „proszę pani”, „proszę pana”, jakby byli książętami z dworu,
a nie parobkami. I nie była to tylko poza, Hinda naprawdę czuła wobec swoich
klientów uniżoność, niemal jakby była żebraczką. To od nich bowiem zależało,
czy jej dzieci będą miały danego dnia do jedzenia kawałek chleba ze śledziem.
W końcu została tylko z jednym klientem, ale tym najtrudniejszym. Przyszedł,
żeby, Boże uchowaj, uciąć sobie z nią pogawędkę, akurat tego dnia, a kupno
czegoś od niej było jedynie wymówką, co gorsza: od razu o tym pretekście
zapomniał. Nie miała zielonego pojęcia, czego od niej chciał, jaki cel miały te
jego częste, niespodziewane wizyty i dlaczego gapi się na nią swoimi wybałuszo-
nymi, jak u pijaka nabiegłymi krwią, oczami, a do tego wypytuje ją o prywatne
sprawy, które w ogóle nie powinny go interesować. Siły Samsona wymagało 29