Page 327 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 327

– Jankewie! – ciałko dziecka drżało. – Nie pozwolę, aby tatuś wrzucił cię
             między młyńskie kamienie! – I w tym momencie wybuchł wielkim płaczem.
                W nocy śniło się Abraszce, że reb Fajwel wrzuca Jankewa między młyńskie
             kamienie. Płakał przez sen i przebudził się z krzykiem. Reb Fajwel wyskoczył
             z łóżka i pobiegł do niego. Gdy tylko chłopiec usłyszał głos ojca, zaniósł się
             jeszcze większy szlochem.
                Od tamtego czasu zaczął się bać reb Fajwela, a strach ten zmieszał się
             z cieniem nienawiści.
                Abraszka nigdy nie zapomniał przeżycia z ojcem we młynie. Ale Jankew
             szybko wyrzucił je z pamięci. Znał już reb Fajwela i nie mniej go lubił niż daw-
             niej. „Reb Fajwel to prawdziwy raptus – myślał sobie – ale ma złote serce
             i jest gotów oddać życie za swoje dzieci”. Nie wątpił, że reb Fajwel też go lubi.
             Jankew z łatwością wyczuwał, co ludzie do niego czują. No, a poza tym było mu
             przecież u niego dobrze. Miał pod dostatkiem strawy, a wokół rozpościerała
             się swobodna przestrzeń. Tak, raczej zapamiętywał dobre rzeczy, które mu
             się przydarzały: jak na początku nie potrafił ruszyć z miejsca worka z mąką
             i jak powolutku zaczął pokonywać te ogromne ciężary, pocieszając się, że jego
             bratu tragarzowi Szlojmie też na początku nie przychodziło to łatwo. Teraz mu
             dorównał. A jakie to dobre uczucie móc poradzić sobie z ciężkimi workami, czuć,
             jak ciało staje się coraz silniejsze, bardziej zahartowane, jak wszystko w środ-
             ku się ze sobą wiąże i zwiera. Jego chód, postawa bardzo się zmieniły. Plecy
             się wyprostowały, klatka piersiowa i ramiona stały się tak muskularne, aż się
             często dziwił, że jego własna skóra ma jeszcze miejsce na takie ilości mięśni.
             Dzisiaj już żaden rodzaj pracy nie wydawał mu się ciężki. Była w tym jakaś
             szczególna duma, że pokonał przeszkody fizyczne, że potrafi tak bardzo panować
             nad swoim ciałem, jakby pewniej czuł ziemię pod stopami i pozwalał jej czuć
             swój ciężar.
                Spodnie stały się na niego za krótkie, rękawy kurtki, która nieustannie na
             nim pękała, sięgały mu do łokci. Amusia była już zmęczona nieustannym cero-
             waniem i zaszywaniem coraz to nowych dziur, aż w końcu podarowała mu parę
             wielkich, pocerowanych spodni i chłopski kubrak do pracy. Założył je na siebie,
             sprawdziwszy wcześniej, czy nie ma w nich niekoszernej mieszanki materiałów –
             szatnez . Gdy w tym ubraniu zobaczył swoje odbicie w szybie, zdumiał się. Obok
                    7
             niego w szybie stał ktoś inny – wysoki, barczysty, silniejszy niż on.
                Niebawem Amusia powiedziała do niego:
                – Znowu trzeba przesunąć guziki, co, Jankewie?
                I tak zaczął chodzić w zużytych ubraniach po parobkach, z maciejówką na
             głowie i pejsami zaczesanymi pod czapkę, aby mu nie przeszkadzały. Na sza-
             bas ubierał się w starą kapotę reb Fajwela, którą podarowała mu Długa Cyrela.



             7   Zob. przypis na str. 271.                                        327
   322   323   324   325   326   327   328   329   330   331   332