Page 323 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 323

pierwszy rzut oka podobny do reb Fajwela, patrzył na świat parą zaciekawio-
             nych, figlarskich czarnych ocząt, które zdradzały, jakim to jest łobuziakiem.
             Wszystko, co podeszło mu pod rękę, musiał dotknąć, aby zobaczyć, co jest
             w „bebechach”. Nieustannie ratowano rozmaite rzeczy z jego rąk, przeganiając
             go z jednego miejsca na drugie, bo wyrastał tam, gdzie się go najmniej spo-
             dziewano, w sekundę dokonywał swego, po czym pojawiał się zupełnie gdzie
             indziej i znowu coś brał do rąk. Biegał boso, z jedną nogawką wywiniętą, a dru-
             gą opuszczoną, koszulą czarną od błota, zwisającymi szelkami i umorusaną
             twarzą.
                A jednak, gdy Jankew patrzył na tłuściutką, uśmiechniętą twarzyczkę Abraszki,
             jego rozbawione czarne oczy i lśniące białe ząbki – przypominał sobie o wdzięcz-
             nych aniołkach na pocztówkach, które gospodyni, Długa Cyrela, otrzymywała
             pocztą i które zbierał jej starszy synek Szlojme.
                Abraszka przylgnął do Jankewa od pierwszego dnia, kiedy się spotkali. Uczył
             się z nim rano, a każdego popołudnia, kiedy Jankew kończył pracę we młynie,
             brał go w swoje władanie. Abraszka podbiegał do chłopaka, gdy tylko zobaczył,
             że wychodzi ze młyna, obejmował rękami jego kolana i zadzierał do góry głowę
             o rozczochranej, czarnej czuprynie. „Opowiadaj mi jakąś historię, szybciej!”
             – wykrzykiwał. Abraszka pochłaniał opowieści z otwartymi oczyma i uszami.
             To był jedyny czas, kiedy zastygał w bezruchu, tracił orientację, co się z nim
             dzieje – tak opowieści Jankewa absorbowały jego wyobraźnię i wszystkie
             zmysły.
                Kiedy Jankew czuł ten jego głód, tę ciekawość i napięcie, sam ulegał na-
             strojowi i czarowi własnych opowieści. Wydawało mu się, że Abraszka posiada
             klucz również do jego wyobraźni. Otworzył w nim jakieś wrota, wyzwolił obrazy
             i sceny pełne niezwykłych wydarzeń oraz zmyślonych, a przecież prawdziwych
             awantur. Z jego ust płynęły – niczym nanizane na wstęgi – słowa, które nie
             wiadomo skąd do niego przyszły, jakby Abraszka zamienił go w sztukmistrza,
             który każdym zaklęciem wzbija w powietrze gołębie sypiące ze swoich skrzydeł
             kurz spełniających się czarów. Abraszka podchwytywał snute przez niego wizje,
             wchłaniał je w siebie, wciąż domagając się więcej i więcej…
                Nadeszła wiosna. Wyschły błota. Po pracy we młynie Jankew nosił Abraszkę na
             swoich ramionach i wraz z kundelkiem Bobikiem biegali w kierunku brzeziny. Po
             drodze nie mógł przerwać ani na chwilę historii, którą właśnie zaczął opowiadać.
             Przysłuchiwali się świergotaniu ptaków – a Jankew opowiadał. Zrywali gałęzie
             pełne pąków – a Jankew dalej snuł swoją opowieść.
                Opowiadając, od czasu do czasu zapuszczał się wyobraźnią na ścieżki wła-
             snego życia. Ten oto lasek pozostał mu w pamięci jako miejsce, gdzie kiedyś był
             „ukrzyżowany” przez szajgeców. Opowiadając Abraszce o tamtym wydarzeniu, na
             nowo przeżywał strach owego wiosennego dnia. A mówiąc, myślał: „Nie jestem
             już dzieckiem. Jestem dorosłym Żydem. A dorosły człowiek musi mimo obaw
             podążać swoją drogą… Mimo strachu musi dalej snuć opowieść…”.        323
   318   319   320   321   322   323   324   325   326   327   328