Page 320 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 320

o jego przywiązanie do młyna i dziecinne zachowanie wobec spraw gospodarstwa
           domowego i dzieci. Dla niej był błaznem i rozrzutnikiem.
             – Pamiętaj! – ostrzegała go w czasie kłótni – Az men lebt on a heżbm, sztarbt
           men on tachrichim! 4
             On z kolei nie mógł znieść tego, że liczyła każdy grosz, nie znosił też jej wiary
           w demony i duchy.
             – Jesteś zabobonna jak jakiś głupek – złościł się. – A do tego jesteś skąpą
           złośnicą!
             – Sam jesteś głupcem i grzesznikiem! Cedaka  nie wyratuje cię od śmierci!
                                                    5
           A po niej pójdziesz prosto do piekła, za sto dwadzieścia lat! – nie pozostawała
           mu dłużna.
             Zdenerwowany Fajwel, do którego ledwo docierało to, co mówiła, odpowiadał
           z gniewem:
             – Z powodu tego twojego skąpstwa nawet łono masz zamknięte! – Ryczał
           przy tym na cały glos. – Z tego skąpstwa nie miałaś nawet pokarmu dla dwójki
           swoich własnych dziedziców!
             Gdy reb Fajwel brał udział w kłótni, tracił rozum. Jedną rzecz tylko wiedział:
           jak trafiać ostrymi słowami w te miejsca, które najbardziej bolą. Ale i Cyrela
           celowała niezgorzej. Do niego jednak nie docierały jej słowa, ale do niej już tak
           – docierało do niej wszystko, czego nie omieszkała potem wykorzystywać przy
           okazji przeprosin.
             Dobrze się znali i nie byli sobie obojętni, tak więc burza pomiędzy nimi, choć-
           by najgroźniejsza, mijała szybko. Jej białą flagą była chusteczka do nosa, którą
           podnosiła do oczu, choć rzadko kiedy pojawiały się w nich ślady łez. Gdy reb
           Fajwel dostrzegał chusteczkę, jego złość łagodniała jak gniew lwa, który widzi
           bicz w rękach swojego tresera. Brał ją w ramiona, przytulał gęstą brodę do jej
           szyi, namiętnie ją całował i mruczał:
             – Tylko żartowałem, ty głuptasie. Przecież dałaś mi dwóch synów, których
           bym nie zamienił na tuzin innych! – Po czym, zupełnie nie po żydowsku, zanosił
           ją wprost do sypialni.
             Jedno było pewne: piątek nie był dniem dobrym na kłótnie. Reb Fajwel musiał
           w piątek zakończyć wszystkie interesy we młynie i w kantorze, więc rozgorączko-
           wany krzątał się tu i tam, również i Cyrela cały ten dzień pracowała w pocie czoła.
             Potem, kiedy szybko zapalono błyszczące mosiężne żyrandole i pozostałe
           świeczniki w całym domu, gdyż – wedle Cyreli – im więcej światła, tym więcej
           szczęścia i zarobku zsyła Rebojne szel Ojlem, kobieta wyglądała niczym odmie-
           niona. Również jej twarz emanowała blaskiem. Była ubrana w czarną jedwabną


           4    (jid.) – dosł. Gdy żyje się bez rachunku, umiera się bez całunu. W znaczeniu: gdy żyje się ponad
             stan, umiera się jako nędzarz.
    320    5    Zob. przypis na str. 28.
   315   316   317   318   319   320   321   322   323   324   325