Page 319 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 319

potrzebujących. Dzięki temu większość bocianieckich Żydów miała mu za co
             dziękować: narzeczone za dorzucenie się do posagu, młodzieńcy za ocalenie
             przed poborem, wdowy za finansową pomoc przy wyprawieniu szabasu. Często
             proponował ubogim Żydom dzień pracy w swoim młynie czy posiadłości. I każ-
             dego poniedziałku przybywał do miasteczka, by zrobić zakupy u najuboższych
             sklepikarzy oraz oferować odrobinę pracy najbiedniejszym rzemieślnikom na
             Pociejowie.
                Dlatego każdy w Bocianach uważał się za znajomego reb Fajwela. Zapraszano
             go na śluby, uroczystości obrzezania, bar micwy, informowano go o pogrzebach.
             A gdy zaraz po niedzieli pojawiał się w miasteczku i wyruszał z Pociejowa do domu
             rabina, aby rozegrać z nim regularną poniedziałkową partyjkę szachów, nikt nie
             miał tego za złe ani jemu, ani rabinowi. Spoglądano nań, szepcząc błogosławień-
             stwa i odprowadzając go wzrokiem pełnym szacunku aż do drzwi domu rabina.
                W posiadłości reb Fajwela wszyscy parobkowie mówili w jidysz. Również
             Fredzia, mamka nie-Żydówka, która, rzecz jasna, jak długo karmiła synów go-
             spodarza, spożywała tylko koszerne posiłki, aby jej pokarm był koszerny, odma-
             wiała z dziećmi Mojde ani oraz błogosławieństwa, przypominała o obmyciu rąk,
             a w piątek wieczorem i podczas szabasu śpiewała w kuchni zmires. No i w ogóle
             pilnowała tego, aby synowie reb Fajwela nie wyrośli na gojów.
                Mieszkanie mamki Fredzi znajdowało się w głębi wielkiego podwórza, naprze-
             ciwko ogromnego drewnianego domu reb Fajwela z wielkimi oknami i okalającym
             go balkonem. W tym właśnie domu reb Fajwel mieszkał i miał swój kantorek.
             Chałupa Fredzi z jednej strony graniczyła ze spichlerzem reb Fajwela, a z drugiej
             ze stajniami i izbami. Tam synowie i córki samej Fredzi kręcili się pomiędzy końmi
             i krowami, kurami i gęsiami. Mąż mamki, nazywany gospodarzem, zajmował się
             wszystkim na folwarku, ponieważ reb Fajwel troszczył się jedynie o młyn i o swój
             interes zbożowy. Żonka reb Fajwela, Długa Cyrela, jak zwano ją w miasteczku
             z powodu wzrostu i szczupłej figury, była kobietą z ikrą, energiczną gospodynią,
             na której głowie spoczywało całe wielkie gospodarstwo domowe. Miała więcej
             do powiedzenia w sprawach dworu niż reb Fajwel, który całkiem zdał się w tym
             na nią, a który – jak mawiała – „miał na głowie młyn”. Każdego czwartku wy-
             płacała pieniądze parobkom i robotnikom, częstując ich kieliszkiem monopolki
             i kawałkiem piernika jako przegryzką. Parobkowie i robotnicy bali się jej i kłaniali
             się jej w pas. Ich żony, które pracowały na dworze czy w kuchni, rozmawiając
             z nią, nisko pochylały głowy.
                Temperament miała Cyrela podobny do temperamentu męża, reb Faj-
             wela, choć była mniej rzeczowa i praktyczna niż on, ale za to bardziej pe-
             dantyczna. Nawet gdy się złościła, to w przeciwieństwie do męża nie traciła
             głowy.
                Mąż i żona spierali się przynajmniej raz dziennie, a jeden raz na tydzień mieli
             poważniejszą kłótnię. Wówczas przerzucali się słowem „praktyczny” jak piłeczką.
             Ona zarzucała mu, że jest niepraktyczny, a on jej – to samo. Ona miała pretensje   319
   314   315   316   317   318   319   320   321   322   323   324