Page 321 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 321

szabasową suknię przyozdobioną długimi sznurami pereł, które połyskiwały
             spod białego jedwabnego szaliczka otulającego jej ramiona. Wyglądała niczym
             prawdziwa żydowska królowa, która w dyskretnym uśmiechu, igrającym na jej
             ustach, skrywa jakiś drogi, dobry sekret. Przywdziawszy czepiec obszyty koron-
             kami i ozdobiony małymi brylancikami, pojawiała się w jadalni, po czym zbliżała
             do zastawionego stołu, gdzie leżały chały przykryte specjalną serwetką wyha-
             ftowaną srebrną nicią. Błogosławiła świece w sześcioramiennym świeczniku,
             a zaczarowana cisza wypełniała dom. Czas się zatrzymywał.
                Reb Fajwel i jego gość, albo goście, których zapraszał do siebie na szabas,
             nadchodzili piechotą z synagogi w Bocianach. Potem zasiadano przy stole.
             Naprzeciwko Cyreli siedział reb Fajwel w atłasowej kapocie. Spod kołnierzyka
             jaśniała jego sztywno wyprasowana biała koszula. Biała jedwabna jarmułka
             na czubku czarnej głowy błyszczała odblaskiem wszystkich świateł. Uśmiech
             igrający na pełnych, czerwonych ustach i w czarnych jak smoła oczach emano-
             wał ponad stołem w kierunku Cyreli – zupełnie inaczej niż w dzień powszedni.
             Również i dzisiaj panowało między nimi pełne napięcia, szlachetne i trwożliwe
             pożądanie, zanurzone w ciszy i świetle płonących świateł.
                Jankew, który zasiadał z całą rodziną przy stole, o ile nie pojechał na szabas
             do domu matki, myślał wówczas, że nigdy w życiu nie był świadkiem takiego
             szabasowego piękna. Nie istniało nic bardziej podniosłego niż uczta szabasowa
             w domu pełnej, niezniszczonej rodziny z ojcem, matką i ich dziećmi wokół stołu.
                                                 *
                Kiedy Jankew nie uczył chłopców, to pomagał we młynie. Bardzo lubił tę pracę.
             Tam często miał okazję być w pobliżu reb Fajwela.
                Jeśli tylko reb Fajwel był wolny, niezajęty kupcami czy bez pilnych obowiąz-
             ków w kantorze, chętnie pracował we młynie. Tutaj często miał dobry humor,
             był pełen energii przez długie godziny, zachowywał się serdecznie i przystępnie.
             Nieustannie coś mówił. A Jankew lubił go słuchać. Wszystko, co mówił jego pan,
             było dla chłopca nowe, inne, reb Fajwel orientował się bowiem w świeckiej wiedzy
             i wiele wiedział o świecie, o imperium austriackim i o Rosji. Dokładnie znał błędy
             rosyjskiej strategii podczas wojny z Japończykami, a także politykę Niemiec,
             Anglii i Francji – państw, o których chłopak słyszał po raz pierwszy w życiu.
             Reb Fajwel umiał opowiadać, jak należy się zachowywać w jednym państwie,
             a jak w drugim.
                Rozmawiał o tych rozmaitych sprawach ze swoimi gośćmi, kupcami, których
             często zatrzymywał na noc czy do następnego dnia po szabasie, aby mieć z kim
             zamienić słowo. W dzień powszedni ci właśnie goście stali z założonymi rękami
             przy drzwiach młyna, podczas gdy on – z zakasanymi rękawami, w samych
             spodniach i z opuszczonymi szelkami – pracował w pobliżu kamieni młyńskich,
             których szum musiał przekrzykiwać, odpowiadając swoim słuchaczom.
                W międzyczasie potrafił się zatrzymać, wyjąć z tylnej kieszeni spodni gazetę,
             jedną z tych, które abonował z Wiednia, Odessy, Krakowa czy Warszawy – i podbiec   321
   316   317   318   319   320   321   322   323   324   325   326