Page 306 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 306

Rana na głowie Fejgi powoli się zagoiła. Jednak dziewczynka przestała
           żartować i krzątać się po domu jak fryga, co leżało w jej naturze. Zamiast tego
           kładła się często na łóżku, płakała i skarżyła się na ból głowy. Josel nie brał tego
           poważnie. Żywił przekonanie, że jego dzieciom nie mogło przytrafić się nic złego.
           Były przecież silne jak ze stali, dokładnie jak on.
              Josel chodził modlić się do synagogi tak samo, jak robił to do tej pory. Nigdy
           nie wdawał się tam z nikim w żadne poufałe rozmowy, mimo to zawsze czuł się
           swobodnie, jak pełnoprawny członek religijnej wspólnoty. Rozmowy i debaty, które
           go otaczały, były jak swojsko brzmiący gwar życia, bez którego nie można było
           wyobrazić sobie przebywania w synagodze. Teraz jednak Josel był wykluczony
           z grupowej solidarności nie ze swojej własnej woli, lecz dlatego, że inni uznali
           go za obcego i odrzucili. Od czasu do czasu słyszał, jak ten czy ów burknął mu
           do ucha: „Opuść to święte miejsce!” lub zasyczał w jego stronę: „Wróg Izraela!
           Kapuś!”. Udawał, że nie słyszy i stawał do modlitwy, albo kroczył od ściany do
           ściany z rękami zaplecionymi z tyłu. Czasami podchodził do niego rabin i zaczy-
           nał rozmowę. Ludzie patrzyli na to krzywym okiem, a w Joselu serce ściskało
           się wobec takiego honoru. „Nie potrzebuję, żeby narażał dla mnie swoje dobre
           imię”– mruczał do siebie i ucinał rozmowę.
              Bywały dni, kiedy Josel czuł się zdławiony otaczającą go wrogością. Nachodzi-
           ła go wtedy ochota, by wbiec na bimę i zawołać do zgromadzonego w synagodze
           tłumu: „Ludzie, czego uwzięliście się na mnie? Czym wobec was zgrzeszyłem?”.
           Powstrzymywał się jednak. Nie będzie przed nikim schylał karku ani prosił nikogo
           o przebaczenie za przewinienie, którego nie popełnił. Nawet nie zaproponuje, żeby
           postawiono go przed sądem . Jego jedynym sędzią był Rebojne szel Ojlem, nikt
                                  25
           więcej.
             „Muknszmalc! Jaki wasz rozum, taka i wasza sprawiedliwość!” – myślał,
           zgrzytając zębami.
              Zaraz jednak przypominał sobie, że znajduje się w „swojej” drogiej, świętej
           synagodze i z najświętszego zakątka serca przywoływał oddanie Wszechmogą-
           cemu, aż ogarniało go całkowicie, nie zostawiając miejsca dla innych emocji.
           Gdy wychodził z synagogi, czuł się już oczyszczony i wzmocniony.
              Po pewnym czasie zaczął go dręczyć niepokój o córkę Fejgę. Według jego
           kalkulacji już dawno powinna była powrócić do zdrowia po uderzeniu kamieniem
           w głowę, tymczasem wciąż jeszcze nie była taka, jak kiedyś. Policzki jej płonęły,
           oczy miała szkliste i całymi dniami leżała na łóżku. Z początku krzyczał na nią,
           żeby się podniosła i nie leniuchowała, ponieważ nie mógł znieść jej widoku –
           gdy leżała tak bezwładnie i bez życia na posłaniu. Z początku posłusznie, choć
           z płaczem, wstawała z łóżka. Ostatnio jednak nie odpowiadała mu, kiedy mówił
           czy złościł się na nią, tylko patrzyła na niego szklistym, nieobecnym wzrokiem.


    306    25   Miszpet – proces przed sądem, w którym zasiadają przedstawiciele społeczności żydowskiej.
   301   302   303   304   305   306   307   308   309   310   311