Page 301 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 301

5

             W następny wtorek jarmark obok Pociejowa był jak zwykle pełen zgiełku i krzą-
             tających się ludzi. Tym razem jednak Żydzi byli bardziej pogodni i weselsi niż
             zwykle. Perla miała właśnie za sobą kilka nocy bez swojego złego snu.
                 Jednakże tydzień później, kiedy chłopi zaczęli kręcić się po Pociejowie i jar-
             marku, tym razem to oni byli w dobrych humorach i śmiali się wesoło.
                 – Wasza Perla zadurzyła się w naszym księdzu, co? – wołały chłopki do
             żydowskich kramarek. – Wymyśla bajki o tym, że z nim sypia!
                 – Prawdziwa perła z tej waszej Perli! – żartowali chłopi, zaczepiając mijających
             ich Żydów.
                 Nie chcieli jednak za bardzo drażnić żydowskich mieszkańców sztetla, ponie-
             waż było dla nich jasne jak słońce, że nie chodziło tu o jakąś zwykłą miłostkę,
             lecz o dowód na to, że misjonarski zapał ich drogiego księdza zaczął przynosić
             pierwsze owoce. Niewątpliwie chodziło tu o konwersję na chrześcijaństwo –
             córka szojcheta miała zamiar porzucić swoją religię. Dla Żydów ze sztetla był
             to z pewnością cios w samo serce, a dobrzy chrześcijanie nie mieli w zwyczaju
             sypać soli na czyjąś ranę. Wystarczało, że spełniała się obietnica księdza, iż
             takie rzeczy będą się wkrótce zdarzały. Chłopi nie byli zdziwieni. Czy nie znali
             zapału i siły przekonywania swojego ojczulka Stanisława? Cała kongregacja go
             ubóstwiała. Ojczulek Stanisław był uosobieniem wszystkich chrześcijańskich
             cnót i dokładnym przeciwieństwem swojego brata, nieokrzesanego komendanta
             straży pożarnej Wacława Spokojnego.
                Tak więc dobry nastrój bocianieckich Żydów trwał zaledwie tydzień. Potem
             zapanowała ogólna konsternacja i nikt na Pociejowie czy jarmarku nie wiedział,
             ile zarabia, co kupuje i co sprzedaje. Dla Żydów było jasne, że nieszczęście wisi
             w powietrzu, gotowe spaść na sztetl jak żądny krwi drapieżny ptak. Wszyscy
             obwiniali rabina i nie mogli przebaczyć mu jego „znakomitego” pomysłu, żeby
             wysłać do księdza list z pieniędzmi, gdyż w ten sposób na jaw wyszedł sekret,
             który mieszkańcy sztetla obiecali sobie przecież zachować w tajemnicy.
                 Reb Lejbele Szames pozdrawiał każdego na progu synagogi, wyciągając
             na powitanie drżącą dłoń. „Narobiliśmy bigosu, a teraz wpychają go nam do
             gardeł”. Najpierw wszyscy myśleli, że sam ksiądz rozpowszechnił tę historię
             między chłopami, upiększając ją tak, że przypadkowo upodobniła się do tego, co
             rzeczywiście się wydarzyło, a o czym nie mógł mieć żadnego pojęcia, ponieważ
             powód, dla którego Perla oddała mu pieniądze, nie został w liście podany. Później
             jednak w umysłach mieszkańców sztetla zrodziło się podejrzenie, że wśród nich
             samych znajdował się donosiciel i nie można było dłużej sobie nawzajem ufać.
                 Chociaż miłość i szacunek ludzi dla rabina rozwiały się jak dym, w przypadku
             tak poważnego problemu nie było innego wyjścia, jak ponownie udać się do niego
             po radę. Rabin podszedł do sprawy bardzo poważnie. Zadecydował, że przede
             wszystkim należało odkryć, kto był donosicielem, ponieważ brak wzajemnego   301
   296   297   298   299   300   301   302   303   304   305   306