Page 300 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 300

– Nie płaczesz, śmiejesz się!
              – Abele płacze… – powtórzył, potrząsając głową.
              – Nie ruszaj głową! – Zniecierpliwiła się i z powrotem przechyliła jego głowę
           w bok. Rozejrzała się po szopie. Oprócz siennika oraz hałd wapna i kredy, które
           Josel trzymał tu na składzie, nic tu nie było. Zauważyła niewielki kamień leżący
           na zewnątrz obok drzwi. Podniosła go i zaczęła tłuc nim po dłoniach Abelego.
           – Czujesz, że to boli, Abele? – krzyczała, kipiąc ze złości. – Czujesz już?
              – To boli… – potwierdził Abele.
              – To przestań się śmiać! W tej chwili masz przestać się śmiać! – Dalej
           uderzała w jego dłonie kamieniem z taką złością, że aż poczerwieniała i łzy
           trysnęły jej z oczu. – Płacz! Płacz, powiedziałam ci! Nie śmiej się, tylko płacz!
              – Abele nie śmieje się… Abele płacze – powtórzył.
             Cisnęła na bok kamień, rzuciła się na siennik i rozszlochała się. Sama nie
           wiedziała, skąd wziął się w niej ten płacz. Coś obcego dręczyło jej serce i pchało
           potoki łez do oczu. Te łzy zdawały się wypływać z samej głębi jej istoty, z korzeni,
           płynęły od palców stóp przez całe jej ciało. Kiedy po chwili zerknęła zapłakana na
           Abele, zobaczyła, że nie ruszył się z miejsca. Stał tak, jak go ustawiła, i rzeczywiście
           nie śmiał się, lecz płakał, chociaż wyraz jego twarzy ani trochę się nie zmienił.
           Spostrzegła cienkie strużki krwi ściekające z jego dłoni, z ran, które zadała mu ka-
           mieniem. Niebo widoczne ponad przekrzywioną głową Abelego przypominało sufit
           kościoła.
              Binele przestała płakać. Wciąż mokrymi od łez ustami wyszeptała:
              – Jezus… – Przez chwilę siedziała, przyglądając mu się, po czym obiema
           rękami przetarła twarz i uśmiechnęła się przez łzy. – Abele! – zawołała.
           – Ty jesteś Jezus!
              – Jezus! – powtórzył Abele i uśmiechnął się swoim głupkowatym uśmiechem,
           jak gdyby łączyła ich oboje wspólna tajemnica.
              Podbiegła do niego i objęła go za nogi.
              – Ty jesteś dobrym człowiekiem, Abele!
              – Abele dobry człowiek – powtórzył, mamrocząc.
              – Chodź – powiedziała – zdejmę cię z krzyża! – Wzięła go za rękę i usiadła ra-
           zem z nim na sienniku. – W następną niedzielę – mówiła w uniesieniu, choć wciąż
           jeszcze z twarzą mokrą od łez, poklepując go po plecach – pójdziemy razem do
           kościoła, ty i ja… Wkradniemy się do środka i zobaczysz… zobaczysz prawdziwego
           Jezusa. On wygląda dokładnie jak ty. Będę sobie patrzeć na was obu!
             Abele uśmiechał się, lecz równocześnie pokręcił głową i przygarbił się.
              – Abele nie iść do ko… ko… – zaskomlał.
              – Nie dzisiaj – wyjaśniła Binele. – W następną niedzielę.
              Rzucił się na siennik i skurczył się, podkulając nogi.
              – Abele nie iść…
             Z jakiegoś powodu Abele bardziej niż wszyscy inni Żydzi z Bocianów bał się
    300    kościoła i na samo wspomnienie o nim drżał jak osika.
   295   296   297   298   299   300   301   302   303   304   305