Page 297 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 297

Binele poczuła, że jej oczy napełniają się łzami i szybko odwróciła wzrok od
             figury Matki Boskiej, przenosząc go na wiszące w bocznych niszach obrazy in-
             nych świętych, którzy z zadartymi głowami patrzyli w górę, jak gdyby byli gotowi
             zaraz wznieść się do nieba.
                W górze, na wysoko sklepionym, wybielonym wapnem suficie, wymalowane
             były latające anioły. Światło słoneczne, przefiltrowane przez barwne okna wi-
             trażowe, wpadało do wewnątrz, mieniąc się kolorami tęczy. Snopy złocistych,
             rozedrganych promieni padały na głowę Jezusa, niczym przedłużenie kolców jego
             korony cierniowej. W dole, wzdłuż wszystkich ścian, migotały setki zapalonych
             świec, a pomiędzy nimi siedział wystrojony, barwny tłum ludzi i śpiewał. Po chwili
             do ludzkich głosów dołączył dźwięk organów. Binele klękała, wstawała i żegnała
             się znakiem krzyża, jak wszyscy wokół niej.
                Nagle znalazła się tuż przed księdzem. Położył jej, tak jak innym, opłatek na
             języku i pobłogosławił ją. Teraz mogła mu się dobrze przyjrzeć. Siatka zmarszczek
             na jego bladej twarzy przypominała maskę i Binele była ciekawa, jak wyglądałby
             bez niej.
                Podczas uroczystości w kościele nie przestawała myśleć o żydowskim Bogu
             na zewnątrz, w sztetlu – Bogu jej ojca, Bogu Sary-Lei. Czuła zadowolenie, że była
             tu, wewnątrz. Spłatała figla Bogu sztetla. Bawiła się z nim w chowanego i ukryła
             się w miejscu, w którym nigdy nie przyjdzie mu do głowy jej szukać. Jednak to
             przekorne zadowolenie było wymieszane ze sporą dozą goryczy i rozżalenia. Czy
             Bóg sztetla jej w ogóle szukał? Czy dbał o nią? Czy miał chociaż pojęcie, że ist-
             niała? Może rzeczywiście troszczył się o ojca, siostry i brata, o kobiety i mężczyzn
             ze sztetla, bo przecież ciągle mówili do niego albo o nim, jak gdyby przyjaźnił się
             z każdym z nich z osobna. Z nią jednak z pewnością się nie przyjaźnił, bo ani
             razu się do niej nie odezwał i nie dał jej nawet najmniejszego znaku, że ją zna.
                 Pewnego razu zapytała swojego brata Herszelego:
                 – Czy Rebojne szel Ojlem słyszy cię, kiedy do niego mówisz?
                 – Oczywiście, jakżeby inaczej – odpowiedział jej.
                 – Skąd wiesz? Odpowiada ci? – pytała dalej.
                 – Oczywiście.
                 – Jaki ma głos?
                 – Nie ma żadnego głosu. Mówi do mnie za pośrednictwem mojego serca.
                 – Jak mówi serce? – nie rozumiała. – Czy serce ma usta? Czy może mó-
             wić?
                Wyjaśnił jej więc:
                 – Serce nie ma ust, ale może mówić. Kiedy człowiek jest sam i myśli w głowie,
             co chciałby powiedzieć Rebojne szel Ojlem, słowa idą do serca. Tam też można
             usłyszeć, jak Rebojne szel Ojlem odpowiada, chociaż serce nie ma uszu.
                 Parę razy próbowała więc mówić do Boga poprzez swoje serce, ale nie od-
             powiedział jej ani słowem. Dlatego też nie był jej Bogiem i mogła zachowywać
             się, jak gdyby w ogóle nie było go na świecie.                       297
   292   293   294   295   296   297   298   299   300   301   302