Page 295 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 295

zauważał jej, gdy tam była, tak samo nikt nie spostrzegł, kiedy zniknęła.
                 Przez podwórka i tylne uliczki wyszła na drugą stronę rynku, obok plebani.
             Tam zaczęła przechadzać się swobodnie między odświętnie wystrojonymi chło-
             pami, którzy napływali tłumnie do kościoła.
                 Z zazdrością podziwiała kolorowe stroje dziewcząt z chóru, między którymi
             Wanda, córka komendanta straży pożarnej Wacława Spokojnego, kroczyła
             dumnie, kołysząc krągłymi biodrami. Jej głos, czysty i słodki niczym dźwięk fletu,
             wznosił się ponad innymi głosami. Binele aż zieleniała z zazdrości, przyglądając
             się haftowanym, aksamitnym kaftanikom bogato zdobionym kolorowymi wstąż-
             kami, koralikami i błyszczącymi świecidełkami, które miały na sobie młode
             chłopki. Podążała wzrokiem za kościelnymi śpiewakami w białych, płóciennych
             „fartuchach” obszytych koronkami. Podziwiała nawet zakonnice z miejscowego
             klasztoru, chociaż ubrane były jak zwykle w swoje „prześcieradła” – czarne
             z zewnątrz, a od wewnątrz białe – które trzepotały na ich ramionach niczym
             skrzydła, przez co przypominały czarne bociany z białymi, spiczastymi czepkami
             na głowach.
                 Binele dostrzegła księdza. On również miał na sobie biały „fartuch” gęsto
             obszyty koronką. Kroczył powoli, z rękami złożonymi na dużym krzyżu wiszącym
             na piersi. Jego poruszające się nieustannie usta miały tę samą barwę co krzyż
             i były jedyną ciemniejszą plamą w całej jego postaci. Reszta była albo biała,
             albo srebrzysta: ubranie – białe jak kreda; twarz i ręce – białe, jak przybrudzone
             wapno; jego tonsurę otaczał wieniec srebrnych włosów i nawet oczy zdawały się
             być srebrzyste. Do tego był wysoki i tak chudy, iż Binele pomyślała, że wygląda
             jak jakiś martwy król, który w otoczeniu świty białych duchów kroczy powoli do
             swego pałacu. Biały jak wapno Kościół z błyszczącymi w słońcu pozłacanymi
             miedzianymi wieżyczkami zdawał się jej bowiem pałacem przyozdobionym złotymi
             pajęczynami.
                 Binele żadną miarą nie mogła wyobrazić sobie tego trupio bladego, maje-
             statycznego księdza w parze z pełną życia i rozgadaną Perlą, córką szojcheta.
             Jakim sposobem ktoś taki mógł znaleźć drogę do snów Perli, nie tylko jeden
             raz, ale każdej nocy? Nie wierzyła, żeby jakiemuś demonowi przyszło do głowy
             przybrać postać tego białego, nudnego króla, nawet tylko po to, żeby spłatać
             figla. Czy którykolwiek demon mógłby wytrzymać, gdyby musiał być taki sztywny
             i poważny? Demony były przecież większymi brodiagami  i wesołkami niż ludzie.
                                                           21
             Binele doszła do wniosku, że tym kimś, kogo Perla widziała nocami w swoim
             łóżku, był nikt inny tylko Moszele, jej własny mąż, ubrany w białą koszulę nocną,
             bardzo podobną do białego „fartucha” księdza. Z tego zaś wynikało, że nie tylko
             Perla straciła głowę, lecz cały sztetl łącznie z rabinem.




             21   Brodiaga, także bradiaga (z ros.) – włóczęga, obieżyświat, daw. łazęga.  295
   290   291   292   293   294   295   296   297   298   299   300