Page 292 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 292

– Jestem biedną kobietą, panie księże – powiedziała. – Ale chciałam po-
           święcić te pieniądze, żeby wam pokazać, jak bardzo my, Żydzi, chcemy żyć w po-
           koju z wami. Kiedy pan ksiądz będzie wygłaszał kazanie w kościele, proszę nie
           wspominać o moim liście i pieniądzach, ponieważ datek najlepiej dawać bez
           rozgłosu. Proszę tylko powiedzieć wszystkim chłopom, żeby nie robili nam nic
           złego.
              – My chrześcijanie nie chcemy wyrządzić wam nic złego – odpowiedział jej
           łagodnie ksiądz. W jego oczach zajaśniał płomień misjonarskiego zapału. – Dla
           waszego własnego dobra chcemy, żebyście dołączyli do prawdziwej religii, żeby
           nie było już więcej żadnej bariery między nami a wami. Tylko prawdziwa wiara
           w Jezusa Chrystusa, naszego Pana, da wam spokój ducha i smak prawdziwej
           szczęśliwości.
              Perla nie odpowiedziała mu. W sercu śmiała się ze swoich szalonych, noc-
           nych snów o tym chudym jak szkielet, ledwo żywym cieniu człowieka. Wiedziała
           jednak, jaką władzę miał nad gojami, dlatego jedynie z szacunkiem pokiwała
           głową. Niemowlę, które trzymała na kolanach, zaczęło popłakiwać, sięgnęła
           więc pod zarzuconą na ramiona chustę, żeby rozpiąć bluzkę i je nakarmić.
              Ksiądz czekał wciąż – może żeby usłyszeć odpowiedź, a może aby móc zerk-
           nąć na jej pierś. Ona jednak milczała i patrzyła na niego wyczekująco. Niemowlę
           rozkrzyczało się na dobre, więc ksiądz przeżegnał się tylko i wyszedł.
              Odpowiedź, której Perla udzieliła księdzu, rozniosła się po sztetlu lotem
           błyskawicy. Wszyscy o niej rozmawiali i Perla stała się bohaterką dnia. Całe Bo-
           ciany ożyły. Rzadko widywało się tyle uśmiechniętych twarzy na ulicach i placu
           targowym, jak tego dnia. Chasydzki sztibl, bejt midrasz i synagoga zapełniły się
           ludźmi wcześniej niż zwykle. Każdy szukał okazji, żeby spotkać rabina i z sza-
           cunkiem uścisnąć mu rękę.
              Sara-Lea Szojchetowa znowu była otoczona kobietami. Mężczyźni na nowo
           przychodzili do jej kuchni, by przysłuchiwać się jej pouczaniom. Głos Sary-Lei
           brzmiał teraz jeszcze bardziej moralizatorsko, a jej opowieści zyskały głębsze
           znaczenie. Całe Bociany zaś stały się po tym wydarzeniu bardziej bogobojne,
           ale też nabrały pewności siebie, odczytując pozytywne zakończenie całej historii
           jako dobry znak dany przez samego Boga. Jedna tylko troska dręczyła serca
           mieszkańców: Co będzie, jeśli demon powróci i ponownie zabierze się za sztetl,
           stosując jeszcze bardziej skomplikowaną strategię?

                                           4

           Tymczasem Binele była wolna jak ptak. Właściwie jeszcze nigdy nie była tak
           szczęśliwa jak teraz – kiedy zaczęła pracować u Sary-Lei Szojchetowej. Nikt jej
           nie szpiegował, gdyż Josel i dobre sąsiadki z ulicy całkowicie zaufali Sarze-Lei.
           Binele mogła chodzić, gdzie i kiedy miała ochotę. Korzystała więc z okazji i jeszcze
    292    częściej biegała do Jankowej.
   287   288   289   290   291   292   293   294   295   296   297