Page 294 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 294

Przypatrywała się uważnie twarzom wiejskich dziewczynek, które się jej
           przysłuchiwały, ponieważ usiłowała zrozumieć, dlaczego tak się boją. Próbowała
           również – powstrzymując śmiech – obserwować twarze słuchaczek Sary-Lei,
           by w ten sposób odkryć, czym był ten ich strach. Wszystko to jednak nie przy-
           nosiło rezultatu.
              W piątkowe noce, które spędzała w domu, siostry nalegały, żeby towarzyszyła
           im do wychodka, ponieważ – chociaż była najmłodsza z nich – tylko ona nie bała
           się ciemności. Nie bała się ani demonów, ani myszy i szczurów, ani kotów czy
           psów. Binele próbowała wtedy naśladować przerażone piszczenie sióstr, w na-
           dziei, że może w ten sposób zarazi się ich strachem. Wkrótce jednak nachodziła
           ją ochota, by zabawić się ich kosztem i zaczynała wydawać zawodzące odgłosy,
           jak gdyby była duchem lub jakąś dziką bestią.
             Siostry rzucały się na nią i szczypały, wołając:
              – Przestaniesz, marzepo, czy nie?!
             – To nie ja! – chichotała Binele. – To Berek Lunatyk! – Miała na myśli Berka,
           syna Brońci Płaczki, który lunatykował w księżycowe noce.
              Kiedy w zimne, deszczowe wieczory wracała do domu od Sary-Lei, próbowała
           wyobrazić sobie, jak dusza Kajli Narzeczonej napada na nią z tyłu i zaczyna ją
           dusić swoimi oślizłymi, lodowatymi rękoma. „Chodź do stawu… Chodź do stawu…”
           – mamrotała, udając, że słyszy nie samą siebie, lecz głos obłąkanej duszy. Mimo
           to nie odczuwała żadnego dodatkowego dreszczu, poza zwykłym zimnem, które
           przenikało ją, kiedy wędrowała po błotnistej, śliskiej ulicy w butach z popękanymi
           podeszwami i w swoim dziurawym kaftanie. Poza tym wszyscy mówili, że dusza
           Kajli już od dawna w niej siedzi – czego więc miała się bać?
              W niedziele i nieżydowskie święta wszystkie sklepiki na Pociejowie były
           zaryglowane, żydowskie domy pozamykane na siedem spustów, a okiennice
           zakratowane deskami i żelaznymi prętami. Żydzi siedzieli w chałupach i drże-
           li ze strachu – „Bo kto wie, co może się wydarzyć?”. Małe dzieci bawiły się
           w izbach i tylko najzuchwalsi, ciekawscy chłopcy chederowi wyglądali na uli-
           ce przez szpary w płotach, spluwając po trzy razy ze strachu i odmawiając
           Kriszme.
              Kiedy w sztetlu podniosła się wrzawa wokół księżowskiego demona, Binele
           przyszło do głowy, by poddać się próbie i sprawdzić, czy będzie się bała wyjść
           w niedzielę z domu. Była też ciekawa samego księdza. Widziała go już wiele razy
           zarówno z daleka, jak i z bliska, ale nigdy wcześniej nie przyciągnął jej uwagi.
           Wyglądał jak każdy inny stary mężczyzna i zalatywało od niego nudą. Teraz jednak
           płonęła z niecierpliwości, by mu się dobrze przyjrzeć.
              Pewnego niedzielnego poranka wymknęła się chyłkiem z domu szojcheta.
           Sara-Lea leżała tego dnia w łóżku oparta o poduszki i przykryta kołdrą z gęsiego
           puchu, a jej mieszkanie było pełne kobiet, które ryzykując życiem, wyszły w nie-
           dzielę z domów, żeby jej doglądać i obsługiwać ją, niczym dotkniętą nieszczęściem
    294    królową. Binele nie była teraz żonie szojcheta potrzebna i tak samo, jak nikt nie
   289   290   291   292   293   294   295   296   297   298   299