Page 291 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 291

do pisarza, żeby przeczytał jej list. Dlatego on, rabin, weźmie list i zrobi to
             za nią.
                 Felek darzył rabina wielkim szacunkiem i zaraz mu ustąpił. Tymczasem zbiegli
             się ludzie z Pociejowa i z okolicznych domów, otoczyli tłumnie rabina i towarzyszyli
             mu do domu pisarza. Zdumiony pisarz przeczytał:
                 – „W imieniu Kongregacji Kościoła Wszystkich Świętych dziękujemy ci,
             Żydóweczko Perlo, za twój hojny dar. Będziemy prosić naszego Pana, Jezusa
             Chrystusa, o rychłe zbawienie twojej zbłąkanej duszy, żebyś już wkrótce ujrzała
             światło prawdziwej religii”. Podpisano: „Ojciec Stanisław”.
                 Gdy ludzie usłyszeli przetłumaczone słowa księdza, złapali się za głowy. Tego
             jeszcze brakowało, żeby nie tylko demon-ksiądz, ale i ksiądz z krwi i kości wziął
             się za zastawianie sideł na duszę Perli.
                 Jednak rabin, który zdążył już dowieść, że nie zasłużył na miłość i szacunek,
             którymi sztetl go obdarzył, jeszcze bardziej zaskoczył wszystkich – wzdychając
             z ulgą. Machnął bladą ręką o długich, szczupłych palcach i zawołał:
                 – Nic nie szkodzi! Czy moje i wasze modlitwy nie są lepsze od modlitw zwykłe-
             go księdza? – Zauważył niepokój na twarzach otaczających go, milczących ludzi
             i podniósł głos. – Jak wam Bóg miły, Żydzi! – wołał, machając długimi rękoma
             ponad głowami zgromadzonych. – Gdzie jest wasza wiara? Tak, jeden kamień
             spadł mi już z serca! Teraz niech ktoś pójdzie po Moszelego, męża Perli, i powie
             mu, żeby zaraz przyszedł do mnie!
                Ktoś udał się po Moszelego i przyprowadzono go do rabina.
                 Rabin z dajanem zamknęli się z nim w izbie bejt dinu i siedzieli w środku parę
             godzin. Ludzie kręcili się przed domem i zaglądali przez okna, lecz można było
             dostrzec tylko tyle, że wszyscy trzej siedzieli, kołysząc się, nad otwartymi, grubymi
             księgami. Jednak o czym tam – między jednym wersetem a następnym – dys-
             kutowali, pozostało tajemnicą, której najtęższe głowy z Bocianów nie potrafiły
             rozgryźć. Trzeba było karmić się domysłami, ponieważ ani rabin, ani dajan, ani
             sam Moszele nie pisnęli później o tym ani słowem.
                Na drugi dzień po sztetlu rozniosła się pogłoska, iż wydarzył się cud: Perla
             przespała całą noc, dzięki Bogu, nienękana żadnym złym snem.
                 Dzień później pogłoska potwierdziła się. Perla wstała z łóżka, posłała świe-
             ce do synagogi oraz pół korca węgla dla domu ubogich na zimę i udała się na
             Pociejów do swojego sklepiku tekstylnego, ponieważ nie miała już ani grosza
             przy duszy. Wyglądała przy tym lepiej niż kiedykolwiek: jej twarz była gładka
             i wypoczęta, oczy pełne życia i błyszczące niczym oszlifowane, czarne jak węgiel
             diamenty. Była w tak dobrym nastroju, że zewsząd schodziły się do niej kobiety,
             by zobaczyć na własne oczy, co też cud z nią uczynił.
                 Parę dni później niczym grom z jasnego nieba wpadł do sklepiku Perli ksiądz
             – żeby jej osobiście podziękować za dar, który mu posłała. Kobiety w sąsiednich
             sklepikach o mało nie zemdlały, jednak sama Perla zachowała spokój i odpo-
             wiedziała mu, jak gdyby zwykła rozprawiać z nim każdego dnia.        291
   286   287   288   289   290   291   292   293   294   295   296