Page 285 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 285

Szmulika Felczera, który regularnie odwiedzał księdza i pomagał temu wrogowi
             Izraela walczyć z suchotami, zamiast pozwolić, by zdechł jak pies. Czy potrzeba
             było wyraźniejszych dowodów na to, że Szmulik trzymał z siłami zła? Na własną
             rękę nie byłby przecież w stanie skazić Bocianów trucizną niewiary. Zdarzyło się
             więc parę razy, że szyby w izbie balwierskiej Szmulika zostały „przez przypadek”
             wybite kamieniami.
                 Najważniejsze było, by Bociany pozostały zjednoczone, jak to zawsze miało
             miejsce w trudnych chwilach. W tym właśnie tkwiła siła Bocianów. Jedynie gdy
             chodziło o jakieś drobnostki, sprzeczano się między sobą i często nawet zda-
             rzało się, że jeden drugiego skrzywdził. Lecz jeśli, broń Boże, sztetlowi groziło
             prawdziwe niebezpieczeństwo i chodziło o naprawdę poważne sprawy, wszyscy
             mieszkańcy Bocianów stawali się naraz tymi, kim w gruncie rzeczy zawsze byli:
             braćmi w Izraelu.
                 Nie dawano więc spokoju rabinowi i tym, którzy się z nim zgadzali, ponieważ
             bez nich Bociany nie mogły być jak jedno ciało i dusza gotowe przeciwstawić się
             każdemu atakowi sił zła. Mężczyźni udawali się gromadnie do mieszkania mło-
             dego rabina, by przedstawiać mu argumenty, dyskutować i w końcu przekonać
             go o powadze sytuacji. Tłoczyli się w izbach oraz przed drzwiami – tego samego
             domu, gdzie w sąsiednim mieszkaniu Sara-Lea leżała w łóżku, w otoczeniu od-
             danych jej kobiet.
                 Ci najbardziej szanowani spośród nich, którzy prowadzili modły w synagodze
             i byli bardziej wymowni od pozostałych, nie przestawali suszyć rabinowi głowy
             i używali wszelkich możliwych logicznych argumentów i wywodów, żeby przeko-
             nać go, iż Asmodeusz przyjął tu całkiem zwyczajną strategię: za pomocą swoich
             demonów zamierzał zniszczyć życie rodzinne Żydów w Bocianach, wedrzeć się
             do ich domów, do samych łóżek i w ten sposób zaatakować korzeń ludu Izraela
             – związek męża i żony.
                 Bo jeśli coś takiego wydarzyło się w rodzinie Sary-Lei, mądrej i pobożnej ko-
             biety, oraz jej męża, szojcheta, człowieka o nieskazitelnej reputacji – to czy tym
             bardziej nie mogło się to przytrafić w domach większości Żydów w Bocianach?
             A co Żyd mógł począć bez domu, ze zrujnowanym życiem rodzinnym? Dom był
             przecież opoką żydowskiego życia. Bez żydowskiego domu przetrwanie na wy-
             gnaniu byłoby zupełnie niemożliwe.
                 Poza tym dowodzili, że cała ta sprawa miała też związek z polityką, ponie-
             waż to, co działo się w jednej żydowskiej gminie, mogło mieć wpływ na życie
             całej diaspory w Polsce i Rosji, a może nawet na całym świecie. Demon, który
             zaatakował Perlę, najwyraźniej nie był głupcem, skoro przybrał postać miej-
             scowego księdza, Staszka Spokojnego, który był bratem Wacława Spokojnego,
             komendanta gojskiej straży pożarnej, cieszącego się wśród gojów większym
             autorytetem niż sam naczelnik powiatu. Należało więc w tej sprawie postępować
             bardziej strategicznie i dyplomatycznie, niż gdyby demon przyjął postać jakiegoś
             obcego księdza.                                                      285
   280   281   282   283   284   285   286   287   288   289   290