Page 276 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 276
gubił się zupełnie w cieniu Sary-Lei i Binele często dziwiła się, jak taki silny męż-
czyzna mógł mieć taki słaby głos. W domu rzadko się go słyszało czy widziało.
Jednak kiedy stał w swojej szopie i zarzynał zwierzęta, podczas gdy jego
żona właśnie odmalowywała wygląd Anioła Śmierci, w wyobraźni Binele zlewał
jej się ten obraz z tym, który miała przed oczami. Szojchet zdawał się jej być po-
tężnym, rudobrodym Szatanem Niszczycielem. Kiedy dostrzegała błysk ostrych
ostrzy rzeźnickich noży i gdy widziała wyciągnięte szyje drobiu, jej serce ściskał
lodowaty chłód. Kiedy szojchet przeciągał nożem po gardłach i gdy chlustały na
niego strumienie krwi, w jej piersi zamierał oddech. Jednak zamiast odwrócić
głowę, patrzyła szeroko rozwartymi oczami na trzepoczące się, zakrwawione
ptaki, które zamiatały ziemię koślawo rozpostartymi skrzydłami.
W takich chwilach surowy, moralizatorski głos Sary-Lei zdawał się dochodzić
nie z wewnątrz, z izby, lecz z zewnątrz. Był to głos cielęcia, kaczki, kurczaka, które
czekały na swoją kolej – na śmierć od rzeźnickiego noża. Piekło było blisko – ot,
na wyciągnięcie ręki.
Binele dziwiła się sobie. Kiedy była młodsza i przynosiła kurczaka do szoj-
cheta, też zwykła się wszystkiemu przyglądać i nie przejmowała się tym zbytnio.
Kurczak był smacznym pożywieniem, najlepszym przysmakiem. Jednak odkąd
zaczęła się przysłuchiwać opowieściom Sary-Lei, a także zadomowiła się na dobre
u Jankowej i często karmiła tam drób, kota i psa, chodziła z Jadwisią wypasać
krowę, a nawet raz przyglądała się, jak cielę przyszło na świat – zwierzęta stały
się dla niej jakby bardziej żywe, a nawet więcej – nabrały ludzkich cech, gdyż
wyglądem, sposobami poruszania się, a nawet nastrojami przypominały jej ludzi.
Kurczak wciąż jeszcze dobrze smakował, a jednak… – gdy przyglądała się pracy
szojcheta, czuła ścisk w gardle i musiała ciągle przełykać, żeby upewnić się, że
jej szyja jest wciąż cała.
Kiedy do tego jeszcze zauważyła na zewnątrz Abelego Głupka, lodowaty chłód
ściskający serce ogarniał całe jej ciało. Abele tak bardzo lubił przyglądać się,
jak rzeźnik zarzyna, że nie pozwalał się przegonić i stojąc w pobliżu, szczerzył
w uśmiechu zęby. Za każdym razem, kiedy szojchet przeciągał rzeźnickim nożem
po szyi zwierzęcia, Abele wydawał z siebie pisk i zaciskał mocno oczy.
– Nie boję się… Wcale się nie boję… – zapewniała się w sercu Binele. I rze-
czywiście – przerażenie zapadało tak głęboko w nią, że tym, co odczuwała,
najwyraźniej była jakaś straszliwa, nienasycona ciekawość.
Tymczasem za jej plecami Sara-Lea przy niosących się z zewnątrz odgłosach
opisywała z dramatycznymi szczegółami dzień Sądu Ostatecznego – z miejsca
podrzynając gardła wszystkim bezbożnym myślom, które trzepotały się w głowach
jej słuchaczek, grzesznych kobiet. Kiedy przechodziła do zakończenia swojego
kazania i słowami pełnymi otuchy opowiadała o raju i nadejściu Mesjasza, przed-
stawiane przez nią obrazy wiecznego spokoju na tle odgłosów dochodzących
z podwórza wydawały się jeszcze bardziej wyraziste i pociągające. Słuchaczki
276 wypłakiwały się porządnie i szły do domu z lekkim sercem, by przywitać szabas.