Page 268 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 268
Czerwień, którą płonęły uszy Wacława, rozlała się po jego twarzy.
– Dużo ci nagadała, suka. – Splunął. – Po co ci to powiedziała?
– Bo martwi się o ciebie, łamiesz jej młode serce. Taka krasawica… z takim
pięknym głosem… A ty przynosisz jej taki wstyd, że boi się pokazać ludziom na
oczy i może nigdy nie znajdzie sobie męża.
Wacław zmarszczył brwi. W jego oczach pojawił się blask, jak gdyby zalśniły
w nich ostrza rzeźnickich noży.
– A czy to twoja parszywa sprawa, co? Dlaczego wścibiasz nos, gdzie nie
powinieneś i czego zawracasz mi głowę takimi idiotyzmami na pusty żołądek?
– A więc to jednak nieprawda, że chcesz się ze mną pogodzić – wywnioskował
spokojnie Josel, patrząc Wacławowi prosto w oczy. – Rozumiem. Po co masz się
przyjaźnić z parszywym Żydem? Tylko kiedy jesteś pijany i nie wiesz co gadasz,
opowiadasz banialuki mnie, albo… albo Hindzie, wdowie po sojferze…
Wacław podskoczył.
– Nie mieszaj jej do tego, bo zabiję cię zaraz, na miejscu!
Josel zachował spokój.
– Oczywiście. Jakżeby inaczej. Gdzie masz swój topór? Chodzisz z nim i gro-
zisz, że każdego zabijesz… Hindę, twojego własnego brata… a teraz mnie.
Wacław rzucił mu osobliwe spojrzenie spod zmarszczonych brwi. Jego usta
poruszały się, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Nagle wzruszył ramionami
i powiedział, usiłując zachować wesoły ton:
– Wcale nie mam tego na myśli, wiesz przecież. Tylko tak gadam, zwłaszcza na
pusty żołądek. – Pochylił głowę do ucha Josela: – Prędzej zdechnę, niż skrzywdzę
tę kumę… Hindę… czy ciebie. – Uśmiechnął się krzywo. – A co się tyczy mojego
brata. Widzisz… Gdybym tylko był w stanie go zabić… niech mi Bóg dopomoże.
Ale nie jestem Kainem. Jestem dobrym Polakiem i dobrym chrześcijaninem,
cokolwiek Staszek by o mnie nie mówił.
Josel przez chwilę ważył coś w głowie, w końcu odezwał się:
– A jednak o mało nie zamordowałeś… swojego brata… Zeszłego roku. Hinda
cię przed tym powstrzymała… I przez to byłeś gotów również ją zamordować.
Wacław wybałuszył na niego oczy. Stał zesztywniały, jakby uderzył w niego
grom z jasnego nieba.
– Ty… masz na myśli tamtą noc?
– Tak, tamtą noc. To ci się nie śniło. Niewiele brakowało, a zamordowałbyś
swojego brata…
Teraz już Wacław pozwolił, żeby Josel pociągnął go do pokrytego śniegiem
drzewa i ustawił tak, by jego twarz nie była widoczna z drogi.
Josel mówił dalej:
– Biedna kobieta o mało co nie postradała zmysłów ze strachu. Przyszła
i… zastukała do moich drzwi w środku nocy, a potem paru mężczyzn ze sztetla
pomogło mi zawieźć cię do domu. Zmusiłem twoją żonę, by mi przysięgła, że
268 przekona cię, iż wszystko to ci się tylko śniło, żebyś się nie wstydził. Twoja żona