Page 263 - Centrum Dialogu im. Marka Edelmana w Łodzi. Chava Rosenfarb "Bociany. Opowieść o sztetlu”.
P. 263

woli się urodziłeś, wbrew swojej woli żyjesz, wbrew swojej woli umierasz” . Taki
                                                                          4
             był los. Taka była moc Stwórcy i moc wiary jego nieszczęsnego stworzenia –
             człowieka, który poddawał się swemu losowi.
                 Josel wiedział też, że nie rzuciłby się do wody, nawet jeśli nie daj Boże…
             nawet jeśliby chciał. Rebojne szel Ojlem wyciągnąłby go za brodę i rozkazałby
             mu: „Idź dalej… dźwigaj swój los aż do samego… do samego końca!”. Biegnąc,
             Josel wzniósł oczy do nieba i pozwalając, by deszcz obmywał jego twarz, brodę
             i pejsy, mamrotał ociekającymi wodą ustami:
                 – Zgadzam się… Zgadzam się na wszystko… Ale wyświadcz mi tę jedną łaskę,
             Wszechmogący, miłosierny Boże… pozwól mi odnaleźć moje dziecko. Niczego
             więcej od Ciebie nie chcę i z wdzięcznością przyjmę wszystko, co przygotujesz
             dla mnie w przyszłości.
                 Wpadł do domu szojcheta i jednym tchem zawołał:
                 – Ludzie, czy nie widzieliście mojej córeczki?
                Zanim ktoś ze zgromadzonych w kuchni zdołał podnieść głowę i zganić go
             gniewnym: „Sza… Cicho!”, zobaczył, jak Binele wyczołguje się spod stołu.
                 – Tu jestem, tatusiu! – zawołała, jak gdyby nigdy nic i podeszła do niego.
                 – Co robiłaś pod stołem? – rozzłościł się na nią.
                 – Nic nie robiłam – odpowiedziała krótko. – Bawiłam się w strulki.
                 – Sza… Pst! – ludzie rzucali na nich oboje piorunujące spojrzenia.
                 Josel wypchnął Binele na zewnątrz, postanawiając zajść do Sary-Lei rankiem
             następnego dnia.
                 – Chwyć się mojej kapoty! – zawołał, gdy znaleźli się na ulicy pośród ulewnego
             deszczu ze śniegiem.
                 – Nie chcę! – zawołała w odpowiedzi i ruszyła przed siebie.
                 – Trzymaj się mnie, powiedziałem! Jest ciemno, że oko wykol i nie widać,
             gdzie się idzie. No, chodź tutaj! – Ledwo widział, gdzie stawia kroki. Rozdrażnienie
             jeszcze bardziej niż ciemność i deszcz zaćmiło mu wzrok.
                 – Widzę, gdzie idę! – odpowiedziała mu, pędząc dalej naprzód.
                 Podążał więc za jasną plamą łachmanów, które miała na sobie.
                 – Poczekaj, poczekaj! – wołał za nią. – Już ja porachuję się z tobą w domu!
                Jednak jego serce śpiewało z radości. Bóg usłyszał jego prośbę i odpowie-
             dział. Binele się odnalazła. Teraz już był zupełnie pewien, że to same niebiosa
             zesłały mu Sarę-Leę. Miała przecież taki wpływ na dorosłych, potrafiła swoim
             głosem wniknąć tak głęboko w duszę każdego człowieka. W jej dłoniach dziecko
             z pewnością będzie niczym glina w rękach garncarza. Zrobi z Binele porządną




             4    „I wiedz, że wszystko będzie policzone. I niech cię wewnętrzny kusiciel nie mami zapewnieniem,
                że mogiła będzie dla ciebie schroniskiem, albowiem wbrew swojej woli zostałeś stworzony, wbrew
                swojej woli się urodziłeś, wbrew swojej woli żyjesz, wbrew woli umierasz i wbrew swojej woli zdasz
                kiedyś rachunek przed Królem Królów” – traktat Pirkej Awot, rozdz. 4:22, tł. Michał Friedman.  263
   258   259   260   261   262   263   264   265   266   267   268